"Nie po to jadę na wakacje, by zajmować się dzieckiem. To ma być czas tylko dla mnie"

mamadu.pl 1 miesiąc temu
Zdjęcie: Potrzebuję urlopu od macierzyństwa. fot. Michal Wozniak/East News


Dawniej wyjeżdżałam na wakacje, by odpocząć. Teraz, by zmienić otoczenie i sprawić przyjemność dzieciom. By patrzeć, jak odnajdują się w nowej rzeczywistości, by pokazać im jak piękny i barwny jest świat. Przypuszczam, iż większość mam ma podobne podejście, jednak są i takie, które wyjeżdżają w zupełnie innym celu.


Macierzyństwo nie jest drogą usłaną różami, a polaną pełną maków, trawy i cierni. To uczucia, które trudno opisać słowami. To emocje, jakich do tej pory nie znałam. Najgorsza jest niemoc, sytuacja, w której chciałabyś, a nie możesz pomóc swojemu dziecku. Najtrudniejsze są wydarzenia, na które nie mamy wpływu. Macierzyństwo jest piękne, ale i bardzo wyczerpujące. I co ważne, nie można wziąć zwolnienia, ani urlopu na żądanie.

Macierzyństwo


Bycie matką otworzyło mi oczy na wiele spraw. Zmieniło priorytety, przewartościowało pewne rzeczy. I choć czasami jest ciężko, bardzo ciężko, to przygody tej nie zamieniłabym na żadną inną. Nie chciałabym cofnąć czasu, nie marzę, by znaleźć się w innej rzeczywistości.

Rok szkolny to dla mnie wyzwanie, głównie pod względem logistycznym. Domyślam się, iż dla większości mam także. Dla mam, które są kucharkami, taksówkarkami, sprzątaczkami i kelnerkami. Wakacje, choć kojarzą się z odpoczynkiem, też nie należą do najłatwiejszych. Wyjeżdżamy nad morze, w góry lub za granicę na all inclusive z cichą nadzieją, iż uda nam się złapać głębszy oddech, ale koniec końców wracamy jeszcze bardziej zmęczone.

No bo przecież cały czas czuwamy nad tymi maluchami, bawimy się z nimi w piasku i pilnujemy, by włos im z głowy nie spadł. Chodzimy na animacje, szukamy kamyczków i muszelek. Jesteśmy non stop na nogach, w ciągłym ruchu. A przynajmniej większość z nas. Sara, jedna z naszych czytelniczek, ma zupełnie inne podejście do tematu, o czym pisze bez skrępowania.

Ja odpoczywam, ty pracujesz


"Tadzio ma trzy lata i na szczęście już od września pójdzie do przedszkola. Inaczej bym się wykończyła. Pobudki o 6 rano, zabawa przez cały dzień, czasami jedna drzemka. Mąż pracuje od 7 do 15, a potem wraca zmęczony no i musi odpocząć. Biedaczek spracowany.

Nie pytając go o zdanie, wprowadziłam niepisaną zasadę: 'na wakacjach Tadziem zajmuje się mąż, a ja odpoczywam'. Przecież muszę kiedyś złapać oddech, poleżeć i odzyskać równowagę. Co to by były za wakacje, gdy wiązały się z opieką nad synem? Taki wyjazd w ogóle by mi się nie kalkulował. Ja zajmuję się Tadziem przez cały rok, a on tylko przez dwa tygodnie. Chyba nie ma powodu do narzekań?

Ale najciekawsze w tym wszystkim jest to, iż kiedy opowiadam koleżankom, jak to w naszej rodzinie wygląda, wytrzeszczają oczy ze zdziwienia. Dacie wiarę, iż na urlopie to głównie one zajmują się maluchami? Ich mężowie/partnerzy nie odciążają ich w opiece. Fakt, bawią się z dzieciakami, ale nie tak w 100 proc.

I oczywiście nie odganiam synka, gdy do mnie podejdzie, nie uciekam, gdy chce się ze mną pobawić, ale kiedy coś się dzieje, kiedy trzeba pospacerować, popilnować go w basenie, to mąż przejmuje pałeczkę. Przecież ja nie jestem tylko matką, ale też kobietą, która potrzebuje odpoczynku".

Idź do oryginalnego materiału