Pokaż kotku, co masz w środku
Pamiętam, jak po raz pierwszy rozmawiałam z Leszkiem Klimasem, człowiekiem, który zasłynął odchudzaniem dzieci. Opowiadał mi wtedy, jak w czasie z jednej z pogadanek edukacyjnych w szkole, zapytał dzieci, co mają w swoich śniadaniówkach.
Większość miała owoce, zdarzały się kanapki, warzywa dało się policzyć na palcach jednej ręki. Słodycze mieli prawie wszyscy. To nie jest sytuacja "odklejona", kiedy moje dziecko było w ostrej fazie diety, nie raz słyszałam, iż ciężko mu w szkole, bo wszyscy z klasy jedzą batoniki, ciastka, w szkolnym sklepiku kupują chipsy i słodzone napoje. To była druga klasa szkoły podstawowej.
Choć na każdym rozpoczęciu roku wychowawcy apelują do rodziców, aby starali się dzieciom nie dawać do szkoły słodyczy, to, delikatnie mówiąc, jest to jak rzucanie grochem o ścianę. Jedna z koleżanek opowiadała mi, jak na rozpoczęciu roku w pierwszej klasie szkoły podstawowej, nauczycielka musiała tłumaczyć rodzicom, iż mleczka kanapka, ta co w sklepie leży w lodówce, nie jest zdrową przekąską.
Cukier wylewa się ze śniadaniówek naszych dzieci. Nie twierdzę, iż celowo chcemy maluchy tuczyć i uzależniać, ale jakoś tak samo wychodzi. Kiedy my byliśmy dziećmi, słodycze były raczej dostępne od święta, to też rodzice nie zawsze kontrolowali, ile ciastek zjemy. Wszak na jutro i tak ich już nie było. Babcia na święta wręczała nam czekoladę, bo to był rarytas, coś, czego w październikowy czwartek zjeść nie można było.
Dziś w każdym domu jest półka, szafka albo szuflada ze słodyczami. Są z nami cały czas. Idą z dziećmi do szkoły, zamiast kanapek, jabłek. Jagodzianka, pączek, rogal z czekoladą albo lizak. Ewentualnie 5 zł, które i tak wiadomo, na co zostanie wydane.
Zrób kanapkę
Istnieją dzieci z dobrymi nawykami wyniesionymi z domu, które, jak dostaną 5 zł, kupią sobie kanapkę. Najczęściej jednak ta w sklepiku szkolnym będzie składała się z białej bułki, margaryny z ogromnego wiadra, szynki konserwowej i smutnego listka sałaty. Szkoły rzadko mają wpływ na to, co w sklepiku się sprzedaje, bo tylko wynajmują powierzchnię. Przedsiębiorca, który sklepik prowadzi, chce zarobić, a nie propagować zdrowe odżywianie dzieci.
Pominę już kwestie finansowe, bo ta kajzerka w najlepszym razie kosztuje 3,50 zł. Nie jest to biznes życia. jeżeli chcesz, żeby twoje dziecko dobrze i zdrowo jadło - musisz mu dać to jedzenie. W pierwszej klasie przygotowywaliśmy jedzenie dla naszych dzieci, w kolejnych, zależy, czasem, jak wstawaliśmy wcześniej, robiliśmy to dla nich, innym razem prosiliśmy, żeby zrobili kanapki sami.
Jednak to, co pozwoliło nam na danie im swobody w samodzielnym komponowaniu drugich śniadań, to pełna kontrola nad tym, co mają do wyboru. To nie jest tak, iż nasze dzieci nie jedzą nic słodkiego, bo sprawdzaliśmy - to nie działa. Kiedy w domu zupełnie odcięliśmy ich od słodyczy, a do szkoły nie dostawali pieniędzy - częsowali ich koledzy.
Ustaliliśmy więc, iż z domu zabierają kanapki i owoc, a dwa razy w tygodniu, kiedy mają zajęcia sportowe, mogą wziąć coś "ekstra". W praktyce była to garść chipsów w pojemniczku, albo batonik zbożowy. Nagle okazało się, iż choćby jeżeli dostali pieniądze, to nie wydawali ich, odkładając, żeby w piątek po szkole pójść na lody czy pizzę z kolegami. Bo to, co zabierali z domu, zaspokajało ich potrzeby. W pudełku mieli przecież to, co sami wybrali. Ten system zaczął działać.
Jaki wybór dać dziecku
Nie jestem ekspertem dietetyki, moje dzieci są zdrowe, nie mają alergii pokarmowych. Ale wybór posiłków może okazać się inspiracją również dla was. W domu nie ma na co dzień białego pieczywa - świeża grahamka czy żytni chleb z pełnego przemiału dostarczają energii na dłużej. Czasem, żeby urozmaicić śniadaniówki, ląduje w nich wrap z pełnoziarnistej tortilli.
Wiele dzieci uwielbia paprykę, moje niestety nie, a szkoda, bo czerwona ma mnóstwo witaminy C i fajnie chrupie. Ale na szczęście kiszony ogórek świetnie się sprawdza, a iż kiszonki są bardzo zdrowe, to tym lepiej. Sałata jest dla nich w zasadzie niezauważalna, a zielone warzywa mają mnóstwo kwasu foliowego, który wspiera rozwój okładu nerwowego.
Do tego zawsze warto mieć w domu banany, które nie tylko sycą, ale też są źródłem potasu, świetnie sprawdzają się jako przekąska po WF-ie. Najstarszy syn owoców nie jada, ale musy owocowe bez dodatku cukru już tak, kupuję więc takie z dynią albo szpinakiem. Warto jednak pamiętać, iż są znacznie uboższe w błonnik niż świeże owoce i warzywa.
W lodówce mamy półkę z przekąskami, po które mogą sięgać, znajdują się na niej np. małe pojemniczki z malinami czy niesłodzone jogurty. Do tego małe paczki dobrej jakości kabanosów czy przekąski z żółtego sera. Fajną alternatywą okazuje się też hummus i pokrojone w słupki warzywa.
Nie trzeba zrywać się o 5.00 rano, żeby to przygotować. Kroję to wszystko w co drugi wieczór i trzymam na półce w lodówce w małych, szczelnie zamkniętych pojemnikach.
Przekąski do wyboru
W spiżarni są pestki, orzechy do pochrupania, a obok wspomnianych wcześniej zbożowych batoników pestki dyni w gorzkiej czekoladzie - te okazały się hitem. Od czasu do czasu chłopcy sami pieką ciasteczka z masła orzechowego i płatków owsianych, a iż słodzą je ksylitolem, to nie mam oporu, żeby pozwolić im je zabrać, jako "małą rozpustę".
Fajnie sprawdzają się też jajeczne muffiny z dodatkiem warzyw, czy bananowe pancakes. jeżeli dziecko nie ma ze sobą jedzenia z domu, ale ma pieniądze, to głodne rzadko wybierze dobrze. A przygotowując wcześniej łatwo dostępne zdrowe przekąski, choćby co drugi, trzeci dzień, tworzysz u niego dobre nawyki, które zaprocentują w przyszłości.
Zachęcając dzieci, aby samodzielnie komponowały swoje lunch boxy, nie tylko dajemy im swobodę, ale też pokazujemy im, iż mają wielki wpływ na swoją codzienność. Uczymy ich podejmowania mądrych decyzji i tego, iż zdrowe jedzenie może być fajne i ciekawe. A do tego, zdejmujemy nieco obowiązków z własnych barków. Czyż to nie układ idealny?