Nie sprzeczała się — i przegrała
Krystyna Nowak starannie ułożyła talerze na stole, poprawiła serwetki i po raz kolejny spojrzała na zegarek. Mąż miał wrócić z pracy za pół godziny, więc czas zacząć smażyć kotlety. Ziemniaki już gotowe, sałatka pokrojona, chleb pocięty w równe kromki. Wszystko jak trzeba, wszystko tak, jak on lubi.
— Mamo, mogę dziś iść do Basi? Przywiozła nowe płyty z Warszawy — krzyknęła z pokoju osiemnastoletnia córka, Kinga.
— Nie, Kinguś, tata zaraz wróci, trzeba zjeść razem — odparła Krystyna, nie odwracając się. — Pójdziesz później.
— Ależ to jakieś przedszkole! Mam już osiemnaście lat! — oburzyła się dziewczyna, ale dalej się nie kłóciła. Wiedziała, iż matka i tak nie ustąpi.
Krystyna uśmiechnęła się pod nosem. Osiemnaście lat to wciąż dziecko. Ona sama w tym wieku była już mężatką, a Kinga wciąż jak mała dziewczynka. Choć może lepiej tak — niech jeszcze trochę pobędzie córką, a nie „panią Kowalską”.
Drzwi zatrzasnęły się i do mieszkania wszedł Józef Nowak. Postawny mężczyzna z siwiejącymi skroniami, zmęczony, ale zadowolony. Praca na budowie wykańczała, ale przynosiła dobre pieniądze, a to najważniejsze.
— Cześć, kochanie — cmoknął żonę w policzek. — Coś pysznie pachnie.
— Kotlety, twoje ulubione, wieprzowo-wołowe — uśmiechnęła się Krystyna. — Siadaj, zaraz podam.
— A Kinga gdzie?
— W pokoju, zaraz zawołam. Kinga! Tatuś wrócił!
Dziewczyna wyskoczyła z pokoju i rzuciła się ojcu na szyję.
— Tato, mogę po kolacji iść do Basi? Przywieźli fajne filmy…
Józef zmarszczył brwi.
— Jakie filmy? Nie żadne zachodnie śmieci, tylko lekcje odrabiaj. Matura niedługo, trzeba się uczyć.
— No tato, to nie śmieci, normalne filmy…
— Powiedziałem — nie i koniec! — podniósł głos ojciec. — Krysia, ty jej w ogóle nie wychowujesz? Zupełnie się rozpuściła!
Krystyna pospiesznie wtrąciła:
— No co ty, Józek, ona jeszcze młoda, interesująca świata. Kinguś, siadaj jeść, pogadamy później.
Kolacja minęła w względnej ciszy. Józef opowiadał o pracy, iż kierownictwo znowu zwiększyło wymagania, a premie obcięło. Krystyna przytakiwała, dokładała mężu kotlety, dolewała herbatę. Kinga milczała, tylko czasem podnosząc wzrok znad talerza.
— A co sąsiedzi mówią o tych Kowalskich? — zapytał nagle Józef, kończąc ostatniego kotleta.
— A co mają mówić? Żyją spokojnie, nie hałasują.
— Nie o to. Słyszałem, iż Kowalska znalazła jakąś pracę, w biurze teraz siedzi. A Kowalski w domu z dziećmi się kręci.
Krystyna ostrożnie postawiła filiżankę na spodku.
— No i co w tym złego? Może im tak wygodniej.
— Jak to wygodniej? — oburzył się mąż. — Facet ma rodzinę utrzymywać, a nie w domu przy dzieciach siedzieć! Baba ma być przy garach i z maluchami. To nie tak powinno być, nie po bożemu.
— Ale jeżeli ona więcej zarabia…
— Żadnych „ale”! — uderzył pięścią w stół Józef. — W rodzinie musi być porządek! Mężczyzna głową, kobieta pomocą. I kropka!
Krystyna cicho skinęła głową i zaczęła sprzątać ze stołu. Nigdy nie umiała się kłócić z mężem i nie chciała. Po co się spierać, skoro można po prostu milczeć? Może i on ma rację. Ona sama całe życie w domu siedziała i jakoś żyją.
Kinga spojrzała ukradkiem na matkę, potem na ojca i cicho zapytała:
— To może jednak pójdę do Basi? Na chwilę.
— Nie! — warknął ojciec. — Mówiłem — nie wolno! Idź lekcje odrabiaj albo książkę czytaj. Nie ma czasu w włóczenie się po koleżankach!
Dziewczyna westchnęła i poszła do swojego pokoju. Krystyna patrzyła za nią i poczuła ukłucie w sercu. Biedna dziewczyna, wciąż w domu, zero życia. Ale co poradzić, skoro ojciec nie pozwala?
Kilka dni później Krystyna spotkała na targu sąsiadkę, Hannę Wiśniewską. Ta cała promieniała z dumy.
— Krystyno, słyszałaś? Moja Ania dostała się na studia do Warszawy! Wyobraź sobie, do stolicy!
— Jak wspaniale — ucieszyła się szczerze Krystyna. — Na jaki kierunek?
— Na ekonomię. Mówi, iż chce być księgową, firmami zarządzać. Bałam się trochę — tak daleko, sama tam będzie. Ale pomyślałam — po co trzymać dziewczynę w domu? Niech spróbuje, niech świat zobaczy.
— A mąż? Nie protestował?
Hanna zamilkła na chwilę, potem westchnęła:
— Pokłóciliśmy się ostro. On swoje — po co dziewczynie studia, i tak wyjdzie za mąż, dzieci rodzić. A ja mu na to — czasy się zmieniły, kobieta też musi mieć zawód, stanąć na nogi. Długo się sprzeczaliśmy, o mało do rękoczynów nie doszło. Ale postawiłam na swoim. Myślę, iż nie pożałuje.
Krystyna skinęła głową w milczeniu. W domu długo myślała o tej rozmowie. Kinga też niedługo miała zdawać maturę, ale gdzie? Józef już dał do zrozumienia — po co dziewczynie uniwersytet, niech idzie do szkoły pedagogicznej, na przedszkolankę. Spokojna praca, a potem ślub i po sprawie.
A Kinga marzyła o dziennikarstwie, chciała iść na uniwersytet, pisać artykuły, przeprowadzać wywiady. Opowiadała o tym matce, gdy ojca nie było, oczy jej świeciły. Ale przy ojcu choćby nie próbowała — od razu ją uciszał.
— Dziennikarstwo to nie dla kobiet. Trzeba jeździć, z różnymi ludźmi gadać. Nie wypada.
I Krystyna milczała. Nie wspierała córki, nie sprzeciwiała się mężowi. Cicho, jak zawsze.
Lato minęło szybko. Kinga złożyła papiery do szkoły pedagogicznej, jak kazał ojciec. Dostała się bez problemu — zawsze była zdolna. W dniu immatrykulacji wróciła do domu pochmurna.
— No córciu, gratulacje! — ucieszył się Józef. — Będziemy mieli w domu nauczycielkę! Dobry wybór.
— Dzięki, tato — cicho odparła Kinga i poszła do siebie.
Krystyna pat