Aż uszy więdną
Nie jestem ani nauczycielką, ani mamą nastolatka. Mam dorosłe dzieci, a teraz moje życie kręci się wokół wnuków – jeden jest w przedszkolu, a dwójka to jeszcze zupełne maluchy. Ale ostatnio kilka razy usłyszałam w miejscach publicznych rozmowy młodzieży i muszę przyznać: jestem przerażona. Serio, nie wiem, co się dzieje z tym językiem. Czy ja się aż tak zestarzałam? Czy młodzież naprawdę nie ma już żadnych granic?
Siedziałam w tramwaju, obok mnie dwie dziewczyny – na oko może 13, może 16 lat. Nie wiem na pewno, bo wszystkie teraz wyglądają bardzo dorośle, mają zrobione makijaże, paznokcie i w życiu by człowiek nie powiedział, iż to dzieci. W rękach telefon, śmiechy, filmik i nagle: jedno przekleństwo, drugie, trzecie. Żeby to jeszcze było cicho, po cichutku, w swoim towarzystwie... Ale nie! Głośno, pewnie, bez cienia wstydu. "K***", "ja j***", "pierd***e" – padało co drugie słowo. Czułam się, jakby ktoś mnie szturchał nożem w ucho.
Innym razem byłam z wnukiem na placu zabaw. Tuż obok ławki siedziało trzech chłopaków, pewnie początki liceum. Rozmawiali o jakiejś dziewczynie z klasy – słowa, które padły, nie nadają się do powtórzenia. Seksualne podteksty, szydzenie, oceny wyglądu, wszystko na głos. Gdyby mój syn w ich wieku odezwał się tak przy mnie, to wstydziłby się przez tydzień z pokoju wyjść. A oni? Zero zażenowania. Mało tego – jeden z nich nagrywał to na telefon i pewnie przesyłał innym znajomym.
Młodość ma swoje prawa, ale...
Wiem, iż my też w młodości przeklinaliśmy. Sama pamiętam, jak się coś szepnęło między koleżankami, jak człowiek chciał się poczuć bardziej dorosły. Ale w chwilach emocji wyrzucał z siebie przekleństwa, które uważał za zakazane. Ale to było po cichu, po kątach, we własnym pokoju. Wiedziałyśmy, iż to nie przystoi. Dzisiaj nie ma żadnych oporów. Publiczne miejsce, ludzie wokół, starsi, dzieci – i nikt się tym nie przejmuje.
Najbardziej mnie przeraża, iż to wszystko pozostało nagrywane, wrzucane do internetu, komentowane. I to z dumą. Jakby wulgarność była powodem do chwały. Czy naprawdę bycie "fajnym" oznacza dziś brak kultury? Nie chcę wyjść na jakąś starą zrzędę. Ale boję się o te dzieciaki. O moje wnuki. Bo jeżeli taki język i podejście do świata staje się normą, to w jakim świecie one będą dorastać? Kto im pokaże, iż można inaczej?
Mam tylko nadzieję, iż chociaż niektórzy rodzice słuchają tego, jak ich dzieci mówią. I iż jeszcze komuś zależy na tym, żeby młodzi nie tylko wiedzieli, co to są granice – ale też żeby je szanowali.