Wyjście do przedszkola bywa trudne
Niektóre maluchy płaczą rano w przedszkolu nie tylko we wrześniu. Są takie, dla których rozstanie z rodzicem i wejście do sali pełnej dzieci zawsze jest stresujące. Są też takie, które mają lepsze i gorsze dni. Moje dziecko zalicza się do tych ostatnich. Zwykle nie ma problemu, gdy idzie do przedszkola, ale nie jest to regułą. W takich momentach najbardziej współczuję tym dzieciom i ich rodzicom, które takie rozterki przeżywają częściej.
Kilka dni temu, mój czteroletni syn, rozpłakał się przed wyjściem, ponieważ nie mógł znaleźć jakiejś zabawki. Już choćby nie pamiętam, co to było, ale to jest nieistotne – dla mnie. Dla niego to była bardzo ważna zabawka i istotne dla niego było, by się nie zgubiła już na zawsze. Szukaliśmy jej wszędzie, ale przepadła. Wreszcie powiedziałam, iż zajmiemy się poszukiwaniami po powrocie z przedszkola, a teraz naprawdę musimy już wyjść.
Emocje nie są racjonalne, nie oczekujmy tego
Popłakiwał w drodze do placówki, ciągnął nosem w przedszkolnej szatni. Przed salą rozkleił się już zupełnie. Nie było mowy, by wszedł – pojawił się jeszcze dodatkowy problem: pani mogła zobaczyć, iż jest zapłakany. A on bardzo tego nie chciał. Ja wiem, iż pani w niczym jego zaczerwieniona i mokra buzia by nie przeszkadzała, przeciwnie – zrobiłaby wszystko, by pojawił się na niej uśmiech. Ale to nie o to chodzi. Dla mojego synka to był problem i dla mnie w tamtym momencie tylko to się liczyło.
Ja nie analizuję tego, czy problem mojego dziecka ma sens, czy nie ma. jeżeli w jego odczuciu coś jest problemem, to jest. Co prawda, ze swojej strony często naprawdę kilka mogę zrobić, by ten problem rozwiązać (czasem do końca nie rozumiem, o co chodzi temu czterolatkowi!), ale to też nie o to chodzi, iż trzeba go rozwiązać. W życiu nie wszystko da się załatwić. Niektóre sprawy są i pozostają trudne i tak już jest. Natomiast akceptacja tego, iż problemy istnieją, jest niezmiernie ważna.
Być obok i wspierać, kiedy tego potrzebują – to nasza rola
Więc co ja mogłam zrobić w tamtym momencie? Usiadłam pod ścianą na korytarzu i trzymałam w objęciach synka tak długo, jak tego potrzebował. Mogłam się zniecierpliwić, iż „wymyśla” sobie problemy. Mogłam się śpieszyć do pracy i po prostu przekazać go pani, licząc na to (co najprawdopodobniej by się stało), iż zaraz czymś się zajmie i zapomni, iż był smutny. Ale jednak postanowiłam poczekać razem z nim, aż upora się ze swoimi emocjami.
Pocieszałam go, jak umiałam, przypominałam, iż zabawka w domu gdzieś jest i w końcu na pewno się znajdzie, bo nie wychodził z nią z domu. Nie za bardzo go to przekonywało, ale chyba najważniejsze było dla niego w tym momencie to, iż go wspieram i jestem przy nim. Pomału przestał płakać, poczekaliśmy jeszcze, aż buzia mu wyschnie i w końcu sam zdecydował, iż wchodzi do sali. Poszedł zupełnie spokojny. Ja się trochę spóźniłam do pracy, ale co z tego.
Widzę czasem płaczące dzieci, które rodzice zostawiają w rękach nauczycielki. Nie chcę oceniać tych osób, każdy ma swoją sytuację życiową, swoją pracę, swoje realia, swoje zdrowie. Ale niektórzy robią to naprawdę bez zastanowienia. A te, pozostawione ze swoim zmartwieniem, dzieci są zupełnie bezradne. Ani mama nie przejmuje się ich płaczem, ani pani nie chce nic zrozumieć – proponuje jakieś puzzle, kiedy dzieje się dramat. Uważam, iż warto pozwolić dziecku przeżyć emocje, nie ignorować ich, nie zagłuszać, nie maskować. Przecież one są i w którymś momencie dadzą o sobie znać.