O moich Nauczycielach

e-ropczyce.pl 1 miesiąc temu

Dzień Edukacji Narodowej jest okazją do docenienia tych, którzy na co dzień dbają o rozwój dzieci. Prócz podziękowań za starania, cierpliwość i pracę często ponad siły, 14 października jest też czasem wspomnień – bo nauczyciel kojarzy się przede wszystkim z dzieciństwem i młodością. Moje wspomnienia dotyczą przede wszystkim Szkoły Podstawowej im. Mikołaja Kopernika w Ropczycach i Liceum Ogólnokształcącego im. Tadeusza Kościuszki.

(A więc) dawno, dawno temu rozpoczęłam swoją szkolną drogę w ropczyckiej podstawówce. Moją wychowawczynią i nauczycielką w klasach początkowych była Pani R. Pamiętam ją jako bardzo elegancką kobietę, z obowiązkowymi w tamtych czasach złotymi pierścionkami na palcach. Miała chyba romantyczną duszę, bo często opowiadała nam filmowe melodramaty: „Wrzos”, „Trędowatą”, „Gehennę”. Siedzieliśmy cichutko i słuchaliśmy. Pamiętam też panią od polskiego z klas młodszych. Miała zwyczaj karania – 25 klapsów za niewywiązanie się z zadań. Dostałam raz – nie nauczyłam się czytać tekstu. „Egzekucja” nie była przyjemna, najadłam się wstydu, nie bólu, ale może dlatego dziś czytam całymi stronami – lektura na miarę „Faraona” zajmuje nie więcej niż 2 godziny. Miło wspominam plastykę z Panem S. Wchodząc do pracowni można było podziwiać obrazy, nad którym pracował. No i jeszcze to powitanie. Zamiast „Dzień dobry” – dialog: „Sztuka – Cenniejsza niż złoto!”, „Kantor – I Mehoffer!”. Na zajęciach praktyczno-technicznych (tak, były takie) uczyliśmy się szyć, haftować, dziergać, naprawić wtyczkę, zrobić lampkę, posługiwać się wszelkimi narzędziami. Czuwała nad nami przy tych „praktykach” Pani S. – niezwykle cierpliwa i życzliwa. Starsze klasy podstawówki były dla mnie jedynym czasem, gdy umiałam matematykę. Uczyła nas Pani G. Lekcje z nią były jak survival: nie odpuściła, dopóki wszyscy nie zrozumieli tematu i nie potrafili samodzielnie zrobić zadań. Wspaniałe lekcje prowadziła Pani K., geografka. W tamtych czasach do dyspozycji były tylko mapy, globus i podręcznik. Mimo to potrafiła wyczarować orientalny klimat i nauczyć nas obliczania zmian czasu, określania współrzędnych. Pamiętam też nauczyciela biologii, Pana D. Należałam do pokolenia, które robiło na lekcji sekcję żaby i dżdżownicy. To było straszne!

Liceum było już wyższą szkołą jazdy. Wymagania ogromne, oczekiwania jeszcze większe. Wśród nauczycieli, jak to zwykle bywa, kilka osób będących legendarnym postrachem, a wielu „do rany przyłóż”. Chodziłam do klasy matematyczno-fizycznej, a której wychowawczynią była Pani V. Trochę na przekór moim zainteresowaniom, najbardziej pamiętam lekcje biologii z Panią T. Siedzieliśmy przy dwóch długich stołach, w porządku alfabetycznym. Wykłady notowaliśmy, jak na studiach. No i ta systematyka! Uczyliśmy się jej na pamięć, po polsku i po łacinie! Wszystkie układy: kostny, krwionośny, oddechowy, itd., obejrzane na makietach, trzeba było odtworzyć na sprawdzianie. Ale Pani T. świetnie tłumaczyła. Może dlatego z naszej klasy wyszedł i lekarz, i pielęgniarki, i dentysta. Lekcje języka polskiego z Panią S. – to było wyzwanie! Pięknie opowiadała o naszych Klasykach, ale jednocześnie wymagała dosłownego upamiętnienia chociaż fragmentów ich dzieł. Uczyliśmy się więc na pamięć krótszych i dłuższych części „Pana Tadeusza”, „Dziadów”, „Wesela” itd. To nie tylko rozwijało język i umysł. Było czymś w rodzaju przesłania z „Farenheit 451”. Językowcy w Liceum stanowili dla uczniów grupę przeróżnorodną. Pan K. od rosyjskiego – bardzo wymagający, ale i bardzo sprawiedliwy. Od niemieckiego – przemiła i delikatna Pani K. oraz surowa Pani O. Miały różne metody, ale obie uczyły świetnie. Pamiętam, iż raz na lekcji z Panią O. na podłodze klasy pokazała się mysz. Wszyscy, łącznie z Profesorką, z krzykiem i piskiem wskoczyliśmy na ławki. No nie wszyscy. Chłopaki – nie. Nie mogli. Tego wymagała ich duma. Ale od tego czasu lekcje były jakby trochę „luźniejsze”. Chcę jeszcze wspomnieć o nauczycielu, który rozpoczął karierę, gdy byłam w ostatniej klasie – Pan R. od astronomii. Pisał wiersze. Do dziś w pamiętniku mam jego refleksyjny liryk „Do gwiazd”.

Dziś, tyle lat po doświadczeniach z ławy szkolnej, chciałabym wszystkim Wam, kochani moi Nauczyciele, podziękować za wszystko. Każdy z Was ma wkład w to, kim jesteśmy i co osiągnęliśmy. Pozdrawiam z całego serca i życzę zdrowia i wielu dobrych chwil. Zaś tym, którzy już odeszli, ślę światełko do nieba.

Idź do oryginalnego materiału