Wnuczka znika w oczach. Zaczyna nienawidzić i matkę, i młodszą siostrę. Boję się, iż będę musiała zabrać dziewczynkę do siebie, bo inaczej skończy się to tragedią.
Zawsze wierzyłam, iż matka powinna kochać swoje dzieci tak samo. Bez faworyzowania, bez porównań, bez warunków. Dzieciństwo to nie wyścig o miłość. Kiedy słyszałam o rodzicach, którzy dzielili dzieci na „lepsze” i „gorsze”, myślałam: „Mnie to nigdy nie dotyczy”. A teraz żyję w środku takiej historii. Tyle iż nie jest to obca opowieść — to moja własna rodzina. Moja córka. Moja wnuczka. Mój ból.
Ewa zawsze była ambitna, wymagająca, dumna. Nie interesowali jej zwykli chłopacy — tylko ci „z perspektywami”, „z zabezpieczeniem”. W końcu wyszła za mąż za Marcina — byłego sportowca, który otworzył w Poznaniu własną siłownię. Ja z mężem podarowaliśmy im na ślub dwupokojowe mieszkanie i pomogliśmy załatwić dobrą pracę przez znajomych. Wszystko układało się jak w bajce: stabilność, troska, pewność jutra.
Rok później Ewa zaszła w ciążę, i cała rodzina cieszyła się jak dzieci. Ciąża przebiegła bez problemów, urodziła się zdrowa dziewczynka — Zosia, na cześć mojej mamy. Ewa świetnie sobie radziła: sama karmiła, usypiała, spacerowała. Zosia była spokojnym, posłusznym dzieckiem, prawie nie płakała — choćby przy ząbkowaniu. Ewa była idealną mamą. Wszyscy byliśmy z niej dumni.
Ale sześć lat później wszystko się zmieniło.
Ewa znów zaszła w ciążę. Od początku było ciężko: ciśnienie, cukier, migreny, okropne mdłości. Pół roku z dziewięciu spędziła w szpitalu. Poród był trudny, cesarskie cięcie. Rekonwalescencja trwała wieki. I wreszcie przyszła na świat Hania. Tak samo zdrowa i silna jak starsza siostra. Tylko iż Ewę jakby ktoś podmienił.
Pierwsze miesiące ja i babcia Marcina, Irena, pomagałyśmy jak mogłyśmy. Częściej zabierałam Zosię do siebie, żeby Ewa mogła skupić się na niemowlaku. Irena zostawała z nią w domu. Staraliśmy się nie wtrącać — myśleliśmy, iż pomagamy. Ale pewnego dnia przypadkiem usłyszałam, jak Ewa ostro nakrzyczała na Zosię:
— Zabieraj się stąd! I tak mam cię dość!
Na początku pomyślałam, iż to nerwy, zmęczenie. Ale z dnia na dzień było tylko gorzej. Ewa jakby przestała widzieć w Zosi córkę. Tylko przeszkodę. Drażniło ją wszystko — włosy, spojrzenie, choćby pytania. „Zostaw”, „Nie zawracaj głowy”, „Nie mam czasu” — te słowa dziewczynka słyszała codziennie. Czasem nawet:
— Gdyby nie ty, byłoby mi łatwiej.
A raz, cicho, ale wyraźnie:
— Lepiej by było, gdybyś ty się nie urodziła pierwsza…
Zosia ma dopiero siedem lat. W tym wieku dziecko jest szczególnie wrażliwe. niedługo idzie do pierwszej klasy i potrzebuje wsparcia. A zamiast tego żyje w domu, gdzie kochaną jest tylko jedna — młodsza. Malutka, pulchna, uśmiechnięta Hania. A Zosia… Zosia już się nie śmieje.
Przestała się bawić. Przestała rysować. Siedzi tylko przy oknie albo chowa się w kącie z książką. Ale najgorsze są słowa, które czasem wypowiada — mróz mi po plecach przechodzi:
— Babciu, a po co Hania się urodziła? Bez niej było lepiej. Gdyby jej nie było, mama by mnie znowu kochała…
Próbowałam rozmawiać z Ewą. Nie raz. Delikatnie, potem ostrzej. Chciałam wytłumaczyć, iż tak nie wolno. Że dzieciom nie można pokazywać, iż któreś jest ważniejsze. Że starsza też potrzebuje czułości. Ale ona tylko machała ręką:
— Zosia ma siedem lat, jest już duża. Ma wszystko. Nie potrzebuje, żebym ją ciągle głaskała. Młodsza potrzebuje więcej.
Ależ nie! Ona potrzebuje nie mniej, a może choćby więcej — bo czuje, iż stała się „niechciana”. Marcin próbował interweniować. Kocha obie córeczki, ale w Ewie coś się popsuło. Nie chce słuchać. Mówi, iż wszyscy są przeciwko niej. Że „Zosia manipulujeŻałuję, iż nie zauważyłam tego wczoraj, ale dziś już wiem – jeżeli Ewa się nie opamięta, Zosia zamieszka ze mną na dobre.