Dziennik Anny Kowalskiej
Zawsze powtarzałam, iż los lubi zaskakiwać nas w najmniej spodziewanych momentach. Ale choćby w najśmielszych snach nie przewidziałabym takiego zwrotu akcji.
Wszystko zaczęło się, gdy do sąsiedniego mieszkania wprowadziła się młoda rodzina. Ściany w starym krakowskim kamienicy są cienkie, więc mimowolnie słyszałam ich rozmowy, sprzeczki, płacz dziecka. Z początku mnie to irytowało – w swoich sześćdziesięciu trzech latach przywykłam do ciszy. Ale z czasem te głosy stały się znajome, niemal bliskie.
Pierwsze spotkanie miało miejsce przy skrzynkach pocztowych. Młoda kobieta z wózkiem próbowała jednocześnie wyciągać listy i uspokajać płaczące niemowlę. Nieświadomie podeszłam bliżej.
– Pomogę pani – powiedziałam, wyciągając ręce do dziecka. – Niech pani sprawdzi pocztę, a ja je potrzymam.
– Dziękuję ogromnie – uśmiechnęła się z wdzięcznością. – Jestem Kasia. A to nasz Staś, ma zaledwie cztery miesiące.
– Anna Kowalska – przedstawiłam się, ostrożnie biorąc chłopczyka na ręce. – Oj, jaki śliczny! Prawdziwy aniołek.
Staś natychmiast się uspokoił, jakby wyczuł moje ciepło. Kasia spojrzała na mnie zdumiona.
– Ma pani magiczne dłonie! W domu płacze cały dzień, a tu nagle cichnie.
– To doświadczenie, moja droga – westchnęłam. – Wychowałam dwoje własnych dzieci, niańczyłam wnuki. Choć teraz są już dorośli, a dzieci mieszkają daleko.
Od tamtej pory Kasia często zaglądała po radę. Raz zupa się nie udała, innym razem dziecko nie chciało spać, a czasem po prostu potrzebowała rozmowy. Zawsze starałam się pomóc.
– Pani Anno, czy mogłaby pani popilnować Stasia na dwie godziny? – poprosiła pewnego dnia. – Muszę iść do lekarza, a z dzieckiem w kolejce to koszmar.
– Oczywiście, zostaw go. My ze Staśkiem już dawno się zaprzyjaźniliśmy, prawda, skarbie?
Z czasem takie prośby stały się częstsze. Nie zauważyłam nawet, kiedy przywiązałam się do chłopczyka. Rozpoznawał mnie, wyciągał rączki, a gdy zaczął mówić, pierwszym słowem było „babcia”. Kasia śmiała się, iż pomylił babcie.
Mąż Kasi, Marek, z początku patrzył na mnie z nieufnością. Był zamknięty w sobie, małomówny. Pracował jako kierowca, często wracał zmęczony i naburmuszony.
– Po co ciągle chodzisz do tej staruszki? – mruczał. – Samodzielnie myśleć nie potrafisz?
– Marek, ona jest wspaniała. Pomaga ze Staśkiem. Wyobrażasz sobie, jak bym sobie bez niej radziła?
– Jakoś byś radziła. Nie podoba mi się to. Obcy ludzie wtrącają się w nasze sprawy.
Ale los zadecydował inaczej. Marek miał wypadek. Nic poważnego – złamana noga, ale przez dwa miesiące był na zwolnieniu. Finanse stały się dramatycznie napięte.
Kasia miotała się między mężem, dzieckiem a szukaniem dodatkowej pracy. Staś, wyczuwając jej stres, zaczął marudzić. W mieszkaniu unosiła się nerwowa atmosfera.
– Nie daję już rady – zalała się łzami, przychodząc do mnie. – Marek leży wściekły, Staś wrzeszczy, pieniędzy brak. Nie wiem, co robić.
– Uspokój się, córeczko – objęłam ją. – Wszystko się ułoży. Przyprowadzaj Stasia do mnie, niech zostaje w dzień. A ty spokojnie szukaj pracy.
– Ale nie mogę pani zapłacić…
– Kto o to prosi? To dla mnie radość. Samotnie to tylko nudno.
Kasia zatrudniła się jako ekspedientka w małym sklepiku. Grafik był nieregularny, ale przynajmniej jakieś pieniądze były. Staś spędzał u mnie całe dnie. Karmiłam go, czytałam bajki, bawiłam się z nim.
Marek początkowo protestował, ale w końcu się pogodził z sytuacją. Zwłaszcza gdy zobaczył, jak syn cieszy się na mój widok, jak się do mnie garnie.
– Dziwne – mruczał pod nosem. – Obca kobieta, a dziecko lgnie do niej bardziej niż do własnej babci.
A rodzona babcia istotnie była. Matka Marka mieszkała w Krakowie, ale wnukiem niemal się nie interesowała. Odwiedzała trzy razy do roku, przynosząc byle jaki prezent i wymykając się szybko. Miała własne problemy.
– Mówiłam, iż dzieci to kłopot – pouczała syna. – Narobiliście, teraz się męczycie. Trzeba było wcześniej myśleć.
Gdy pewnego dnia usłyszałam te słowa przez ścianę, tylko pokręciłam głową. Jak można tak mówić o własnym wnuku?
Czas mijał. Staś rósł, zaczął chodzić i składać zdania. UpI tak minęły lata, Staś poszedł do szkoły, a w naszych sercach już na zawsze zostaliśmy rodziną – nie tą z krwi, ale z wyboru, najprawdziwszą, jaka może być.