OCHRONA MIŁOŚCIĄ
Spotkanie Kornelii i Miłosza było zapisane w gwiazdach.
…Miłosz nigdy nie widział swojego ojca. Wychowywała go mama i babcia. Gdy mały Miłosz pytał o tatę, mama mruczała coś niewyraźnie, iż ojciec jest geologiem, ciągle w terenie, na poszukiwaniach cennych minerałów. A pewnego razu, zirytowana, krzyknęła: – Nigdy nie miałeś taty, Miłosiu! I już!
Jako dziecko Miłosz przyjmował te wyjaśnienia bez zastrzeżeń – mama nie mogłaby przecież kłamać. Ale kiedy trochę podrósł, postanowił dociec prawdy. W końcu nie zstąpił na ziemię z nieba! Okazało się, iż jego mama w młodości wyjechała w delegację i wróciła z… przyszłym dzieckiem, czyli z nim. Tę wersję zdradziła mu babcia. Po cichu, jako wielką tajemnicę.
Miłosz był niesamowicie szczęśliwy, iż zagadka została rozwiązana. Dobrze, iż przynajmniej nie znaleźli go w kapuście. Postanowił, iż przy pierwszej okazji spotka się z ojcem – czy ten będzie chciał, czy nie. – W końcu jestem jego synem, a nie przypadkowym przechodniem! – mówił sobie. A przy okazji złożył sobie obietnicę: – Będę miał prawdziwą rodzinę. Żonę i dzieci. Jedną żonę, ale za to całą gromadkę dzieci.
…Kornelia również nie zaznała ojcowskiej miłości. Jej mama rozstała się z nim, gdy dziewczynka miała niecałe dwa lata. Ojca zastąpił ojczym. Niezły człowiek, ale jednak… Swoje dzieci z pierwszego małżeństwa stawiał Kornelii za wzór. To ją denerwowało. W efekcie Kornelia mogła liczyć tylko na miłość matki.
Gdy dorosła, postanowiła: – jeżeli już wyjdę za mąż, to tylko raz i na zawsze! Tylko gdzie takiego chłopaka znaleźć?
I znalazła.
…Był wigilijny wieczór. Styczeń, mróz, książkowy klimat. Księgarnia. Miłosz i Kornelia stoją w kolejce do kasy, oboje z tomikiem Adama Mickiewicza w rękach. Ich spojrzenia spotykają się przypadkiem. I Miłosz rusza do ataku. Zasypuje Kornelię komplementami, pytaniami (taktycznymi i pełnymi taktu). Nie mógł tak po prostu pozwolić jej odejść. To musiała być jego żona! Właśnie ona! Ta dziewczyna.
A Kornelia choćby nie próbowała kokietować. Czuła się z tym rozgadanym chłopakiem tak, jakby znała go od stu lat.
Ale cóż, pochodziła z dobrego domu, a porządnej pannie nie wypada poznawać się byle gdzie i byle z kim. Miłosz docenił jej skromność i zaproponował, żeby przynajmniej wymienili się numerami. Kornelia zapisała jego numer, ale swojego nie podała. – Zadzwonię po świętach – obiecała mgliście.
Miłosz nie mógł pozwolić, by taki prezent od losu mu uciekł. Pożegnali się, ale on potajemnie podążył za nią, by dowiedzieć się, gdzie mieszka.
Całe święta chodził jak na skrzydłach. W końcu znalazł swoją „żabkę” – i zamierzał kochać ją już zawsze.
Jednak święta minęły, a „żabka” nie dzwoniła. Miłosz zaczął się martwić i postanowił działać.
Swój tomik Mickiewicza, kupiony tamtego wieczoru, wrzucił do jej skrzynki pocztowej. Czyżby nie domyśliła się, od kogo? Dziewczyna zadzwoniła jeszcze tego samego wieczora, pełna pretensji:
– Cześć, Miłosz! Dlaczego nie dzwoniłeś? Czekałam!
– Kornelko, przecież nie mam twojego numeru. Zadzwoniłbym od razu! Chyba pamiętasz, iż w księgarni nie chciałaś go podać? – Miłosz promieniał ze szczęścia.
– Ale skoro mnie znalazłeś! – nie dawała za wygraną Kornelia.
„Kobieca logika” – pomyślał Miłosz. Był zachwycony, iż w końcu wszystko się wyjaśniło. Kornelia wcale nie była mu obojętna!
Nie czekając na „lepsze czasy”, Miłosz i Kornelia wzięli ślub. A jakżeby inaczej? Mieli ze sobą tyle wspólnego! Po pierwsze – czystą, nieskazitelną miłość; po drugie – chęć posiadania tylu dzieci, ile Bóg da; po trzecie – zamiłowanie do twórczości Mickiewicza. Czy potrzeba czegoś więcej?
Na tym solidnym fundamencie postanowili budować swoje wspólne życie.
Kornelia wykładała studentom polonistykę na uniwersytecie, a Miłosz był świetnym programistą.
W odpowiednim czasie urodziła się Zosia. Dwa lata później na świat przyszedł Tadeuszek. Wszystko szło jak z płatka.
Miłosz nie porzucił myśli o odnalezieniu ojca. Pomógł internet. Wśród dziesiątek osób o tym samym nazwisku w końcu trafił na adekwatnego. Napisali do siebie. Ojciec mieszkał w Warszawie. Zaprosił Miłosza w odwiedziny.
Spotkanie było bardzo wzruszające. Tata miał swoją rodzinę, ale przez wszystkie te lata pamiętał o Miłoszu.
– Świetnie, synu, iż mnie znalazłeś. od dzisiaj będziemy w kontakcie – mężczyzna przytulił Miłosza.
Ten z dumą wymienił wszystkich członków swojej rodziny. – No, patrz, tato, jesteś już dwukrotnym dziadkiem. I to nie koniec…
Ojciec Miłosza był profesorem medycyny.
Do domu wrócił uskrzydlony. Tata bardzo mu się spodobał – ciepły, szczery człowiek.
Oczywiście, obowiązki rodzinne nie pozwalały Miłoszowi często widywać się z ojcem. W końcu ich kontakty niemal zupełnie się urwały.
Zosia i Tadeuszek podrośli. Kornelia postanowiła obronić doktorat. W końcu jej babcia i mama miały stopnie naukowe. Kornelia nie zamierzała być gorsza.
Temat doktoratu wybrała nieprzypadkowo. O Mickiewiczu. Mama dwójki dzieci sumiennie przygotowywała materiały, zbierała źródła.
Miłosz wspierał żonę, pomagał w domu, jak tylko mógł. Trzy lata minęły na przygotowaniach do obrony. W tym czasie Zosia i Tadeuszek doczekali się siostrzyczki – Hani.
Z obroną trzeba było poczekać.
Gdy Hania poszła do przedszkola, Kornelia wróciła do pracy naukowej. Już, już wydawało się, iż tytuł doktorski jest w zasięgu ręki…
Aż tu nagle Miłosz zachorował. Lekarze rozkładali ręce – diagnoza nieznana medycynie, ale coś poważnego. Miłosz gasł w oczach. Leczenie nie przyniosło efektów. Kornelii delikatnie zasugerowano, iż szanse na przeżycie są minimalne. A Miłosz miał zaledwie czterdzieści lat! Od nieszczęścia nikt się nie ubezpieczy.
Co przeżyła Kornelia, trudno opisać. MiłI wtedy, gdy już prawie stracili nadzieję, stary zielarz przyszedł z kolejną buteleczką tajemniczej mikstury, której działanie okazało się cudowne – Miłosz wyzdrowiał, Hania dostała wymarzonego braciszka Franka, a Kornelia w końcu obroniła doktorat, bo jak mawiał ich ulubiony poeta: „Prawdziwa miłość i ziołolecznictwo potrafią zdziałać cuda”.