OBŁĘD
W żeńskim gronie zawsze znajdzie się miejsce na plotki. A jak wiadomo, język plotkarki jest dłuższy niż schody. W jednym przedszkolu często dyskutowano o życiu osobistym i rodzinnym wychowawczyni Lucyny. Dla młodej kobiety były to dwie odrębne sprawy. Lucyna zdawała się z lubością dostarczać powodów do obmowy.
Zawsze miała tłumy wielbicieli. Gdy tylko w przedszkolu pojawiał się hydraulik, stolarz czy malarz, Lucyna, zapominając o obowiązkach, pędziła niby to pomagać. Choć nigdy nie szło dalej niż zalotne uśmiechy, wszyscy byli pewni Lucyna ma ryj w proszku.
Gadała i gadała, kręcąc się wśród mężczyzn. choćby z dozorcą Michałem, który lada chwila miał przejść na emeryturę, potrafiła żartować. Lubiła kąpać się w komplementach, czuć się wyjątkowa wśród koleżanek.
A trzeba zaznaczyć, iż Lucyna była mężatką i wychowywała siedmioletnią córkę Alicję. ale te okoliczności wcale jej nie krępowały ani nie przeszkadzały w prowadzeniu własnego życia.
Mąż Walerian ubóstwiał swoją Lucynkę. Dmuchał i chuchał. Domysły o niewinnych zabawach żony tłumaczył sobie: No cóż, jeżeli kobieta jest ładna Trudno nie reagować na natrętne zaloty. Ale Lucynka to wierna żona uspokajał się.
Święta naiwność. Tym bardziej iż Lucyna zapewniała go o wiecznej miłości.
Wyszła za mąż pod naciskiem matki. Ta twierdziła, iż z uległego Waleriana można ulepić idealnego męża. I tak się stało. Walerian był świetnym elektrykiem. Często wyjeżdżał w delegacje. Po powrocie obsypywał Lucynę i córkę prezentami, a wolny czas spędzał z rodziną. Ale Lucynie czegoś w tym spokojnym małżeństwie brakowało. Namiętności? Burzy uczuć?
Aż pewnego dnia zakochała się do utraty tchu. Wszystko zaczęło się, gdy Michała niespodziewanie odprawiono na emeryturę. Na jego miejsce zatrudniono syna dyrektorki. Sławek studiował na czwartym roku medycyny, by zostać dentystą.
Dyrektorka przedszkola, Weronika Bronisławówna, postanowiła pomóc synowi finansowo, więc zaoferowała mu nocne dyżury. Sławek od razu się zgodził. Zawsze przyda się grosz. Może choćby znajdzie dziewczynę i zabierze ją do kina na lody…
Nieistotne, iż na razie nikogo nie miał. Dla tak przystojnego i obiecującego młodzieńca (przyszły dentysta!) to tylko kwestia czasu.
Gdy tylko Sławek rozpoczął pracę, Lucyna nie mogła się powstrzymać i zajrzała do portierni.
Był zimowy wieczór. Dzieci już odebrali rodzice. Lucyna bez zapowiedzi wpadła do studenta-dozorcy. By się przedstawić. Sławek, jako dobrze wychowany młodzieniec, zaprosił ją na krzesło. Sam usiadł na sfatygowanej kanapie. Lucyna umiała prowadzić swobodne rozmowy. Za jej językiem trudno było nadążyć…
Rozgadali się. Nie było końca ich opowieściom. Sławek z zapałem mówił o sobie, medycynie, przyjaciołach. Lucyna słuchała, potakując. Potem zaczęła narzekać na nudne życie, a Sławek już delikatnie trzymał ją za rękę i pocieszał. Czas minął niepostrzeżenie. Na miasto zapadła noc.
Sławek odprowadził Lucynę do domu. Na szczęście mieszkała niedaleko przedszkola.
Tak zaczął się ich szalony romans.
Lucyna nie potrafiła się opanować. Pędziła w przepaść bez hamulców. Sławek niedługo wyznał jej miłość. Cała historia natychmiast stała się tajemnicą poliszynela w przedszkolu. A przed cudzymi ustami nie postawisz wrót. Dyrektorka Weronika Bronisławówna wezwała Lucynę na dywanik.
Lucyno, przypominam masz rodzinę. Proszę cię, jako matka, zostaw Sławka w spokoju. Co was może łączyć? Ty masz męża, córkę. Sławek musi się jeszcze uczyć. Nie potrzebuje kradzionej miłości. Czy chcesz, żebym cię zwolniła za niemoralne zachowanie? zagroziła.
Niech pani zwolni! Nie odejdę od Sławka. On jest mój! rzuciła Lucyna i wybiegła.
Pożałujesz! krzyknęła za nią rozwścieczona dyrektorka.
Następnego dnia Lucyna przyniosła podanie o urlop. Weronika Bronisławówna podpisała w milczeniu, dodając:
Mam nadzieję, iż opamiętasz się. Nie chcę synowej z posagiem!
Lucyna zabrała córkę (posag) i pojechała do rodziców na wieś. Chciała pobyć sama i podjąć decyzję. Nie rozumiała, co się z nią dzieje. Pożądanie? Namiętność? Obłęd? Rozum milczał, a serce żądało miłości.
Na wsi mieszkała znachorka Wielisława. Ludzie z okolicznych wiosek przyjeżdżali po radę i pomoc. Wielisława miała już 90 lat, ale bystry umysł i pogodę ducha. Mieszkała samotnie w starej chacie. Kiedyś miała męża i siedmioro dzieci. Przeżyła wszystkich. Wypłakała łzy, osuszyła smutek i nagle stała się wróżbitką. Jej przepowiednie zawsze się sprawdzały. Ludzie ufali Wielisławie, dzielili się sekretami, ale i bali się jej.
Lucyna zabrała dla niej smakołyki (wróżka nie brała pieniędzy) i poszła wróżyć przyszłość.
Zanim zdążyła zapukać, Wielisława rzuciła:
No i co, dziewczyno, jak chłopca nazwiesz?
Lucyna nie zrozumiała:
Jakiego chłopca?
Syna. Na wiosnę się urodzi. Nie wiedziałaś? wywróżyła staruszka.
Zaintrygowana Lucyna weszła do chaty. W ciemnej izbie wisiały ikony, na piecu leżały wonne zioła, na stole płonęły świece.
Siadaj, kochanie. Wszystko ci powiem zaczęła Wielisława.
Rozłożyła stare karty i westchnęła ciężko.
Mów, babciu drżała Lucyna.
Córka wyjdzie za wojskowego. Wyjadą daleko. A ty wróć do męża. Przyjmie cię taką, jaką jesteś. Masz ogon w gipsie. Syna też pokocha. A ty chcesz budować zamki na piasku… Odrzucisz męża zostaniesz sama jak palec.
Potem szeptała modlitwy, roztopiła wosk i wylała do miski z wodą. Kształt był dziwny.
Co widzisz? spytała staruszka.
Lucyna przyjrzała się.
To wielbłąd! zdziwiła się.
Idź z Bogiem. Nic więcej nie powiem zako