Rodzice do szkoły nie wchodzą
"Jestem mamą chłopca, który uczęszcza do 2. klasy szkoły podstawowej. W tym roku w szkole syna wprowadzono zasady, które zdenerwowały wielu rodziców i stwierdziłam, iż chciałabym się z wami tym podzielić. Bo może w innych szkołach jest podobnie, a może ktoś przyzna rację rodzicom, którzy są tym oburzeni" – rozpoczyna swój list nasza czytelniczka, mama 8-letniego chłopca.
"Mianowicie chodzi o to, iż rodzice uczniów dostali zakaz wchodzenia do budynku szkolnego. Na rozpoczęciu roku tylko uczniowie pierwszych klas, którzy nie znają szkoły i nauczycieli, mogli być z rodzicami. Mogli pomóc dziecku zapoznać się z wychowawcą, zasadami panującymi w szkole, wesprzeć je. Od 2. klasy wzwyż dzieci musiały być same – dyrekcja tłumaczyła się zbyt dużą liczbą osób, brakiem miejsca dla rodziców, którzy często bardziej niż uczniowie przeszkadzali w rozpoczęciu roku szkolnego".
Ograniczony kontakt z placówką
Mama 2-klasisty jest oburzona przepisem, który wprowadził dezorganizację: "Okazało się, iż przepis o zakazie wchodzenia do budynku szkolnego dotyczy całego roku, a nie tylko pierwszego dnia szkoły. Dzieci mają samodzielnie wchodzić do szkoły, przebierać się w szatni itp. Władze szkoły tłumaczą to nauką odpowiedzialności i samodzielności, a także dbałością o ich bezpieczeństwo. Rodzice są wściekli, bo czują się, jakby byli zagrożeniem dla uczniów. Słyszałam choćby głosy, iż traktuje się nas jak bandytów albo porywaczy, którzy tylko czyhają na jakieś zagubione dziecko, żeby zrobić mu krzywdę.
Według nowych zasad z dzieckiem można wejść tylko na teren szkoły, ale do samego budynku powinno ono już wejść samo. Kiedy rodzic musi coś załatwić w administracji lub z wychowawcą, powinien umówić się indywidualnie na spotkanie i wtedy po przyjściu do placówki ktoś z pracowników szkoły wpuści go do środka dzięki domofonu. Od prawie tygodnia czuję się, jakbym codziennie oddawała dziecko do jakiegoś więzienia albo obozu pracy, a nie do szkoły.
Rozumiem, iż nauka samodzielności jest ważna i wiele nadopiekuńczych rodziców przesadza, chcąc rozłożyć nad dzieckiem parasol bezpieczeństwa. Sama byłam wiecznie zła, kiedy w pierwszej klasie odprowadzałam dziecko, od szatni szło dalej na szkolny korytarz samo i często było stratowane przez matki, które przepełnione emocjami zaprowadzały swoją pociechę pod same drzwi klasy i jeszcze niosły za 7-latkiem plecak".
Tak nie nauczycie samodzielności
Mama chłopca jest zdania, iż można samodzielności uczyć inaczej niż poprzez zakazy: "Uważam, iż trzeba w dzieciach, które rozpoczynają szkołę, budować odpowiedzialność i samodzielność, ale nie poprzez całkowite zamykanie szkoły dla rodziców. Przez ten przepis, kiedy nie mogliśmy wejść do szkoły na rozpoczęcie, cały wieczór dostawałam powiadomienia z Messengera i Librusa z informacjami o różnych sprawach, które normalnie zostałyby nam przekazane słownie w klasie.
To niebywałe, iż rodziców uczniów traktuje się jak kryminalistów, a dzieci rzuca na głęboką wodę – bo często bywa tak, iż jak rodzic nie pomoże, to dziecko pomocy w szkole nie znajdzie. Przecież wychowawczyni nie pomoże całej klasie ubierać się w szatni i nie będzie w stanie upilnować wszystkich, żeby nie zgubili się na terenie szkoły. Już nie mówię o tym, co dzieje się pod szkołą, kiedy dzieci kończą lekcje i z placówki wychodzą np. 3-4 klasy równocześnie.
Nie dość, iż w szatni jest rozgardiasz i dzieciaki samodzielnie nie radzą sobie z ubieraniem, to potem na placu szkolnym nie mogą znaleźć mamy, która stoi w tłumie rodziców. interesująca jestem, jak to będzie wyglądało, jak będzie padał deszcz albo śnieg – czy wtedy tez władze szkoły nie pozwolą rodzicom schronić się w budynku z powodu 'zasad bezpieczeństwa'?" – kończy swój list mama 2-klasisty.