Oddałam córkę po porodzie, ale potem ją odzyskałam – to mnie ocaliło

newsempire24.com 4 dni temu

Czasami los rzuca wyzwania nie wtedy, gdy jesteś na to gotowy, ale wtedy, gdy jesteś na samym dnie – moralnie, fizycznie i duchowo. Przeżyłam raka, samotność, strach przed macierzyństwem… i niemal zdradziłam to, co najcenniejsze w moim życiu. Ale w ostatniej chwili – zmieniłam zdanie.

Mam na imię Anna, mam teraz 31 lat i pochodzę z Warszawy. Ale wszystko, o czym chcę opowiedzieć, wydarzyło się daleko od domu – w kraju, gdzie nie znałam ani języka, ani ludzi. To właśnie tam zostałam matką. I właśnie tam prawie zrezygnowałam z mojej córki.

Kiedy miałam 24 lata, usłyszałam diagnozę, która sprawia, iż ziemia usuwa się spod nóg – rak szyjki macicy. Wszystko działo się szybko: operacja, rehabilitacja, lęki. Lekarze powiedzieli, iż prawdopodobnie nie będę mieć dzieci. Nie kłóciłam się – po prostu to przyjęłam. Zdecydowałam, iż moje życie pójdzie inną drogą. Bez rodziny, bez dzieci. Z karierą, podróżami, wolnością.

I tak było. Zrobiłam karierę w sektorze finansowym, wyjechałam na kontrakt do Austrii, zwiedziłam wiele krajów. Miałam romanse, ale bez zobowiązań. Nie pozwalałam sobie na miłość, nie planowałam przyszłości. Żyłam jakby w połowie. Wydawało mi się, iż to wystarcza.

Pewnego dnia poczułam coś dziwnego – osłabienie, zawroty głowy. Wszystko zrzuciłam na zmęczenie. Ale ginekolog, do którego poszłam bardziej z obowiązku, zrzucił bombę: – Jest Pani w ciąży. Czwarty miesiąc.

Nie mogłam w to uwierzyć. Przecież… jestem bezpłodna? Jak to możliwe? Pomyłka? Nie. Wszystko się potwierdziło.

To była panika. Szok. Nie chciałam tego dziecka. Nie miałam stałego partnera, planu ani chęci zostania matką. Nie powiedziałam nikomu – ani rodzicom, ani znajomym, ani współpracownikom. Ukryłam wszystko. Nosiłam luźne ubrania, prawie nie przybierałam na wadze, starałam się po prostu ignorować to, co się działo.

I oto nadszedł dziewiąty miesiąc. Fixacją stało się wyjechanie na urlop do Ameryki Południowej, o czym marzyłam od młodości. Wszystko było opłacone z góry, więc zdecydowałam: czemu nie? Poleciałam do Argentyny. I tam, pośród tropikalnych ulew i hiszpańskich dialogów, zaczęłam rodzić.

Urodziłam w małym szpitalu pod Cordobą. Córkę nazwałam Zosia. Nie czułam niczego. Tylko zmęczenie i strach. choćby pomyślałam, żeby zostawić ją tam, w tym kraju, gdzie nikt nikogo nie zna.

Ale bieda, którą zobaczyłam w tych stronach, mnie przestraszyła. Zrozumiałam: jeżeli zostawić Zosię, to przynajmniej w Polsce. Zwróciłam się do ambasady, pomogli mi zrobić jej dokumenty. Z trudem i przez wiele przesiadek wróciłam do domu.

Byłam wyczerpana, bez grosza przy duszy, z niemowlęciem na rękach. Następnego dnia zaniosłam ją do domu dziecka, tłumacząc, iż nie dam rady. Pracownicy socjalni nie osądzali. Po prostu przyjęli.

Wróciłam do domu, padłam na łóżko i… poczułam pustkę. Wszystko było tak jakby nie ze mną. Po dwóch dniach wróciłam do pracy.

Ale po paru tygodniach zadzwonili z domu dziecka. – Coś jest nie tak z Pani córeczką. Nie je. Nie reaguje. Tylko płacze.

Poszłam tam. Nie wiem, dlaczego. Może chciałam upewnić się, iż to nie moja wina. Ale gdy zobaczyłam ją – chudą, zgaszonymi oczkami owiniętą w obce kocyki – coś we mnie pękło.

Ona mnie rozpoznała. Nie zapłakała. Ani się nie uśmiechnęła. Po prostu spojrzała – jakby czekała. I zrozumiałam: ona jest moja. Ona mnie potrzebuje tak samo, jak ja jej.

Wróciłam do domu i nie spałam całą noc. Rano poszłam do pracy i opowiedziałam wszystko – szefowi, kolegom, przyjaciołom. Nie chciałam już kłamać.

Po tygodniu zabrałam Zosię do domu.

Na początku było trudno. Bezsenne noce, strach, zmęczenie. Ale z każdym dniem – ona stawała się silniejsza, a ja – coraz mocniejsza. Zaczęłyśmy się do siebie przyzwyczajać. Stałyśmy się rodziną.

Dziś Zosia ma trzy lata. Śmieje się, biega po mieszkaniu, śpiewa piosenki. A ja – znów żyję. Naprawdę. Bez maski, bez ucieczki. Jestem mamą. I choć jesteśmy we dwie, jesteśmy szczęśliwe.

Nie wiem, czy kiedykolwiek spotkam mężczyznę, który nas obie pokocha. Ale to już nieważne. Najważniejsze, iż kiedyś zebrałam wszystkie siły i wybrałam nie strach, ale miłość. I nie żałuję ani przez chwilę.

Zosia – moje ocalenie. I moje odkupienie.

Idź do oryginalnego materiału