Odeszła, a on zdał sobie sprawę zbyt późno, iż była jego jedyną prawdziwą miłością.
Jan siedział w samochodzie, wpatrując się w wejście do restauracji. Dłonie mu drżały, ale tego nie zauważał. W uszach dudnił mu przytłumiony świst, znak ogromnego napięcia. Tego wieczoru miało miejsce spotkanie absolwentów. Dwadzieścia lat minęło, odkąd opuścili liceum. Dwadzieścia lat, odkąd on sam zniszczył to, co mogło być jego szczęściem.
W tamtych czasach podejrzewał, iż Elżbieta go zdradza. Zdjęcie z nowym adoratorem, jak wówczas myślał, ścisnęło go w żołądku. Ona się nie tłumaczyła. Milczała. On krzyczał, oskarżał, wyrzucał z siebie wszystko, co przez lata tłumił. A ona odeszła. Bez krzyku. Bez słowa.
Pół roku później ożenił się z Katarzyną. Z rozpaczy. Aby udowodnić Elżbiecie, iż potrafi być szczęśliwy bez niej. Ale szczęście nie nadeszło. Małżeństwo było płaskie, napięte jak struna. Wszystko było na swoim miejscu: żona, dziecko, praca. ale jego serce pozostawało głuche.
A tego wieczoru miał ją znów zobaczyć. Elżbietę. Jedyną. Tę, którą naprawdę kochał.
Wszedł do sali i natychmiast ją wyczuł. Nie, najpierw jej nie zobaczył wyczuł jej obecność. Jej energię, jej lekki śmiech. Wciąż była nieodparta: sukienka w kwiaty, loki opadające na ramiona, to pewne spojrzenie. I nagle wszystko znów się przewróciło. Tak jak dawniej.
Elżbieto zawołał, gdy wyszła, by odebrać telefon.
Tak, Janie? Jej głos był spokojny, niemal drwiący.
Chcę wszystko wiedzieć. Jak żyłaś beze mnie?
Jesteś pewien, iż chcesz to usłyszeć? W jej głosie nie było bólu, tylko głębokie zmęczenie, wyczerpanie.
Nie potrafię bez ciebie żyć. Bez nas
Nie ma już *nas*, Janie. Od dawna.
A nasze dziecko? rzucił nagle.
Zbladła. Zamknęła oczy. Potem odezwała się cicho, stanowczo:
Mówisz o tym dziecku, które straciłam po twoich oskarżeniach? O tym, którego nie mogłam uratować, bo płakałam zbyt mocno? Tak, byłam w ciąży. Ale ty powiedziałeś, iż nie jesteś jego ojcem. Uwierzyłeś w to zdjęcie. Nie we mnie. Nie w swoje serce. Uwierzyłeś Katarzynie.
Spuścił głowę. Tego dnia zniszczył wszystko.
Przetrwałam, Janie. Złamana, spalona. Ale przetrwałam. Odeszłam. Zaczęłam od nowa. Pomógł mi mężczyzna, który zobaczył we mnie po prostu mnie. Nie moje błędy, nie moją winę, nie moją przeszłość. A dziś mamy dwoje adoptowanych dzieci. Są moje od pierwszego dnia. I jestem szczęśliwa.
Wybacz mi
Po co? Za to, iż mnie zniszczyłeś? Już ci wybaczyłam. Sobie zajęło to dłużej. Ale teraz nie jestem już tą, którą znałeś. Nie należę do ciebie. Zrozumiałeś zbyt późno, co straciłeś.
Odwróciła się na pięcie i odeszła. Lekkim krokiem, z wyprostowanymi plecami, pełna pewności siebie. Wszystko, czego on nie potrafił dawniej ochronić.
A on został tam, nieruchomy, w ciszy samochodów, z sercem w kawałkach, z pewnością: nie da się cofnąć czasu. Czasem jest po prostu za późno. I choćby jeżeli nosiłeś ją w sercu przez całe życie dla niej jesteś już nikim.








