Zaprasza mnie do rodziców, ale nie zamierzam zostać ich służącą!

polregion.pl 16 godzin temu

Dzisiaj znowu zaproponował, żebym zamieszkała z jego rodzicami, ale nie zamierzam zostać ich służącą.

Nazywam się Kinga Kowalska, mam dwadzieścia sześć lat. Mój mąż, Jakub, i ja jesteśmy małżeństwem od prawie dwóch lat. Mieszkamy w Krakowie w małym, przytulnym mieszkaniu, które odziedziczyłam po babci. Na początku wszystko było idealne Jakub cieszył się, iż mieszkamy u mnie, wszystko mu odpowiadało. Ale pewnego dnia, jak grom z jasnego nieba, rzucił: Czas się przeprowadzić do naszego rodzinnego domu, jest tam miejsce, a jak będziemy mieli dzieci, będzie idealnie.

Tylko iż dla mnie ten ideał w jednym domu z jego hałaśliwą rodziną nie brzmi zachęcająco. Nie zamienię swojego kąta na miejsce, gdzie rządzi patriarchat i ślepe posłuszeństwo. Tam nie byłabym jego żoną, tylko darmową pomocą domową.

Pamiętam swoją pierwszą wizytę u nich. Duży dom na wsi pod Warszawą, pewnie z trzysta metrów kwadratowych. Mieszkają tam jego rodzice, młodszy brat, Bartosz, jego żona, Ania, i ich trójka dzieci. Pełen pakiet. Zanim zdążyłam rozpakować walizkę, jego matka wcisnęła mi nóż do ręki i rzuciła: Pokrój sałatę. Ani proszę, ani jak masz czas. Po prostu rozkaz.

Przy obiedzie patrzyłam, jak Ania biega jak w ukropie, nie śmiąc się sprzeciwić teściowej. Na każdą uwagę tylko winny uśmiech i skinienie głową. Zamarłam. Od razu wiedziałam: to nie jest życie dla mnie. Nie ma mowy. Nie jestem potulną Anią i nie zamierzam się naginać.

Gdy ogłosiliśmy, iż wyjeżdżamy, jego matka wrzasnęła: A kto pozmywa? Spojrzałam jej prosto w oczy i odpowiedziałam: Goście sprzątają po gościach. My jesteśmy gośćmi, nie pracownikami.

Wtedy zaczęło się piekło. Nazwali mnie niewdzięcznicą, bezczelną, rozpieszczoną miejską pannusią. Słuchałam spokojnie, myśląc: tu nigdy nie będę miała swojego miejsca.

Jakub wtedy stanął po mojej stronie. Wyjechaliśmy. Przez pół roku było spokojnie. Spotykał się z rodziną beze mnie, a ja nie miałam nic przeciwko. Ale teraz znowu wraca do tematu przeprowadzki. Najpierw delikatne aluzje, potem coraz bardziej nachalne.

Tam jest nasza rodzina, nasz dom powtarza. Mama pomoże ci z dziećmi, będziesz mogła odpocząć. A twoje mieszkanie wynajmiemy, będzie dodatkowy dochód.

A moja praca? odparłam. Nie rzucę wszystkiego, żeby zakopać się czterdzieści kilometrów od Krakowa. Co tam będę robić?

Nie będziesz musiała pracować machnął ręką. Będziesz miała dziecko, zajmiesz się domem, jak wszyscy. Kobieta powinna być w domu.

To była kropla, która przelała czarę. Jestem wykształconą kobietą z ambicjami i karierą. Pracuję jako redaktorka, kocham swoją pracę, wszystko zbudowałam sama. A on mi mówi, iż moje miejsce jest przy garnkach i pieluchach? W domu, gdzie będą na mnie krzyczeć za nieumytą patelnię i uczyć, jak gotować zupę albo porządnie rodzić?

Wiem, iż Jakub jest produktem swojego środowiska. Tam synowie kontynuują tradycję, a żony to obce, które mają siedzieć cicho i dziękować, iż je przyjęto. Ale ja nie jestem typem, który łyka każdą zniewagę. Przełknęłam, gdy jego matka mnie upokarzała. Zacisnęłam zęby, gdy Bartosz prychał: Ania nigdy nie marudzi! Ale teraz koniec.

Powiedziałam mu wprost: Albo żyjemy osobno, w szacunku, albo wracasz do swojego rodowego gniazda beze mnie.

Obraził się. Oskarżył mnie, iż niszczę rodzinę. Powiedział, iż syn nie może żyć na obcym terytorium. Ale mnie to nie obchodzi. Moje mieszkanie nie jest obce. I moje zdanie się liczy.

Nie chcę rozwodu. Ale żyć z jego klanem? Nigdy w życiu. jeżeli nie odpuści pomysłu osadzenia mnie obok swojej mamy, pierwsza spakuję walizki. Bo lepiej być samotną niż stać w kolejce za jego rodziną.

Idź do oryginalnego materiału