Dziennik – 12 lipca
Ranek zaczął się od nieoczekiwanego dzwonka, który przeciął ciszę jak nóż. Alicja Nowak siedziała przy oknie z haftem w rękach, gdy telefon zadrżał na stole. Podniosła go powoli, czując dziwny ucisk w piersi.
— Alicja Nowak? — Kobiecy głos po drugiej stronie był speszony, niemal drżący.
— Tak, słucham.
— Dzwonię w sprawie… Pana syna.
— Z Mateuszem coś się stało? W przedszkolu?
— Nie, nie! Mówię o Jakubie.
Alicję przeszedł zimny dreszcz. Data urodzenia, którą usłyszała, była jak uderzenie — 12 lipca 2005 roku.
— Miałam syna… ale zmarł dwa dni po porodzie. jeżeli to żart, to wyjątkowo okrutny.
— Nie rozumie Pani! On żyje! Jest w domu dziecka w Katowicach. Ja… jestem tam opiekunką. On wierzy, iż mama go znajdzie. Proszę, niech Pani przyjedzie…
Ręce jej drżały. Umówiły się pod pomnikiem Mickiewicza. Przez całą drogę Alicja powtarzała sobie, iż to pomyłka, oszustwo. Ale serce mówiło co innego.
Starsza kobieta, która na nią czekała, przedstawiła się jako Halina Wiśniewska. W jej oczach malowała się troska.
— Pracuję z dziećmi od trzydziestu lat. Jakubek jest… wyjątkowy. W aktach widnieje Pani odmowa, ale—
— Nigdy czegoś takiego nie podpisywałam!
Halina podała jej zdjęcie. Chłopiec w okularach miał tę samą linię brwi, ten sam kształt ust, co Mateusz. Tylko jego spojrzenie było nieśmiałe, pełne niepewności.
— Ma astygmatyzm, ale to drobiazg. Za to ma złote serce. Codziennie pyta, kiedy mama przyjdzie.
Alicja biegła w stronę domu dziecka, nie zwracając uwagi na przechodniów. Tam, za ogrodzeniem, zobaczyla go — siedział samotnie na ławce z książką. Jakub. Jej syn.
Dyrektor, pani Dorota, początkowo nie wierzyła jej słowom.
— Chłopiec już ma nową rodzinę.
— To mój syn. Ktoś sfałszował mój podpis!
Po przejrzeniu dokumentów stało się jasne — podpis na odmowie należał do teściowej, Elżbiety. Alicja nie miała wątpliwości.
Gdy wróciła do domu, zastała Elżbietę przy kuchence. Powiedziała tylko:
— Ktoś ukradł mi siedem lat. Teraz odzyskam, co moje.
Wieczorem pokazała zdjęcie mężowi, Robertowi.
— To Jakub. Nasz syn.
Robert wpatrywał się w fotografię, bledząc.
— Jak to możliwe?
Następnego dnia pojechali razem do domu dziecka. Gdy Jakub wszedł do gabinetu, nie potrzebował wyjaśnień. Po prostu wiedział.
— W końcu cię znaleźliśmy, synu — powiedział Robert, ściskając go mocno.
— Wiedziałem, iż przyjdziecie! — odparł Jakub, tuląc się do Alicji.
W drodze do domu zatrzymali się w sklepie. Chłopiec nie mógł uwierzyć, iż może wybrać sobie kurtkę, iż ma rodziców, którzy go zapytają o zdanie.
Tymczasem Mateusz, który w domu czekał z babcią, przywitał brata grymasem.
— To mój pokój! Nie chcę go dzielić!
Alicja podeszła do lustra, stawiając obu chłopców przed odbiciem.
— Spójrzcie. Ten sam nos, te same oczy. Jesteście braćmi.
Mateusz w końcu się uśmiechnął, niepewnie, ale szczerze.
Elżbieta pakowała walizki. Robert oznajmił, iż może zamieszkać w mieszkaniu, które dla niej kupili. Bez awantur. Ale stanowczo.
Gdy Alicja przechodziła koło jej pokoju, usłyszała rozmowę telefoniczną:
— Tak, wyprowadzam się. Robert kupił mi piękne mieszkanie. Wreszcie będę żyła dla siebie.
Alicja tylko westchnęła.
*Kiedyż ty żyłaś dla kogokolwiek innego, Elżbieto?*
Teraz jej rodzina była wreszcie kompletna. Dwoje synów. Dwa bijące serca. I żadnych łez — tylko śmiech, który wypełnił dom po brzegi.
**Lekcja:** Kłamstwo może trwać latami, ale prawda zawsze znajdzie drogę do światła. choćby najciemniejsze sekrety nie przetrwają, gdy miłość mówi głośniej niż strach.