Ołtarze wznosimy z myślą o ofiarach. Jakie ofiary należy składać na ołtarzach tolerancji, oddając cześć zasadzie, która prowadzi – jak zakładamy – najkrótszą drogą do raju wolności? Wydawałoby się, iż powinna to być miłość własna, a wraz z nią zadufanie i zacietrzewienie. Czy nas na to stać?
We wspomnieniach z ubiegłego lata utkwił mi pewien szczegół. Štefan Kuffa, przedstawiciel słowackiego rządu (sekretarz stanu w jednym z ministerstw), został w sierpniu pobity kijami, kiedy zaprotestował przeciwko wpuszczaniu dzieci na spektakl „Moje dziecko” (ukazujący w pełnej bardzo „dorosłej” szacie – także językowej – problemy LGBT), wystawiany w sierpniu w miejscowości Malá Franková przez artystów Słowackiego Teatru Narodowego z Koszyc. Przedstawienie – warto wspomnieć – było przeznaczone wyłącznie dla osób dorosłych.
Tolerancja jest oczywiście jednym z idiomów sakralnego języka autentyczności. Oto przykład „tolerancji” środowisk artystycznych, gniewnie broniących przywileju mówienia prawdy. Niestety, przywołany obrazek przywodzi na myśl znane powiedzenie dotyczące samochodów Forda: „Pojazd w dowolnym kolorze, pod warunkiem iż to będzie kolor czarny”. Podobnie – jak się okazuje – bywa z prawdą: „Przyjmiemy każdą prawdę, pod warunkiem iż zgadza się ona z naszymi poglądami”.
Kije były w robocie nie tylko na Słowacji i nie tylko ubiegłego lata. Tak to z tolerancją bywa – upajamy się wielkimi słowami, a czyny idą własną drogą. Wymownie o tym świadczy przykład najbardziej tolerancyjnego – tak na ogół myślimy – kraju na świecie, a więc Polski. Przypomnę tu słowa Cypriana K. Norwida, który w liście do Julii Jabłonowskiej, snując swoją refleksję na temat zacności Polaków, odnotował: „X.P. Skarga, jezuita, zagrożony kijami od dobrych Polaków, kiedy schodził z mównicy
Post Ołtarze tolerancji pojawił się poraz pierwszy w Przegląd.