„To nie mój syn”, oświadczył lodowato milioner, jego głos rozbrzmiał w marmurowym holu. „Pakuj się i wynoś. Oboje.” Wskazał drzwi. Żona mocniej przytuliła niemowlę, łzy wypełniały jej oczy. Gdyby tylko wiedział…
Burza na zewnątrz dorównywała tej rozdzierającej dom. Zofia znieruchomiała, kostki bielejąc, gdy tuliła małego Olgierda do piersi. Jej mąż, Grzegorz Wiśniewski, magnat i głowa rodu, patrzył z furią, jakiej nie widziała przez dziesięć lat małżeństwa.
—Grzegorz, błagam— wyszeptała Zofia, głos złamany. —Nie wiesz, co mówisz.
—Wiem doskonale— syknął. —Ten chłopiec… nie jest mój. Test DNA zrobiony w zeszłym tygodniu. Wyniki jasne.
Oskarżycielskie słowa bolały bardziej niż policzek. Kolana Zofii niemal ugięły się.
—Zrobiłeś test… nic mi nie mówiąc?
—Musiałem. Nie podobny do mnie. Zachowuje się inaczej. Nie mogłem dłużej uciszać plotek.
—Plotek? Grzegorz, to niemowlę! Twoje dziecko! Na wszystko co święte, przysięgam!
Lecz Grzegorz był niewzruszony.
—Rzeczy wyślą do twego ojca. Wracać tu nie wolno. Nigdy.
Zofia trwała chwilę dłużej, łudząc się, iż to tylko kolejny kaprys, co minie z porankiem. Ale chłód w jego tonie nie wróżył litości. Odwróciła się i wyszła, stuk obcasów o marmur zagłuszany grzmotem nad rezydencją.
Zofia wyrosła w skromnym domu, ale weszła w świat przywilejów, poślubiając Grzegorza. Była dystyngowana, spokojna, przenikliwa—celebrowana przez magazyny, zazdroszczona przez śmietankę. Nic z tego teraz nie znaczyło.
Gdy limuzyna wiozła ją z Olgierdem z powrotem do domku jej ojca na Mazurach, myśli wirowały. Była wierna. Kochała Grzegorza, wspierała gdy rynki runęły, gdy prasa go niszczyła, gdy teściowa ją odtrąciła. A teraz wyrzucono ją jak intruza.
Ojciec, Marek Kłodnicki, otworzył drzwi, oczy rozszerzone zdumieniem.
—Zosiu? Co się stało?
Runęła w jego ramiona. —Twierdzi, iż Olgierd nie jest jego… Wyrzucił nas.
Szczęka Marka zacisnęła się mocno. —Wchodź, córko.
Przez następne dni Zofia oswajała się z nowym życiem. Dom był ciasny, jej dawny pokój niemal niezmieniony. Olgierd, nieświadom, gaworzył w zabawie, oferując chwile spokoju wśród żalu.
Lecz coś nie dawało spokoju: test DNA. Jak mógł się mylić?
Ogarnięta desperacją poszukiwania prawdy, udała się do laboratorium, gdzie Grzegorz zrobił test. Miała kontakty—i długi wdzięczności. To co odkryła, zmroziło krew w żyłach.
Test został sfałszowany.
Tymczasem Grzegorz błąkał się sam po rezydencji, nękany ciszą. Powtarzał sobie, iż postąpił słusznie—nie będzie wychowywał dziecka innego mężczyzny. ale żarła go zgryzota. Omijał dawny pokój Olgierda, ale pewnego dnia ciekawość zwyciężyła. Ujrzawszy pustą kołyskę, pluszową żyrafę i malutkie buciki na półce, coś w nim pękło.
Jego matka, Jadwiga, nie pomagała.
—Przestrzegałam, Grzegorzu— cedziła, sącząc herbatę. —Ta Kłodnicka nigdy nie była twoją parą.
Jednak i ona zdumiała się, gdy nie odpowiedział.
Mijały dni. Potem tydzień.
Aż nadszedł list.
Bez nadawcy. Tylko kartka i fotografia.
Dłonie Grzegorza drżały, gdy czytał.
„Grzegorzu,
Omyliłeś się. I to bardzo.
Chciałeś dowodów—proszę bardzo. Znalazłam oryginalne wyniki. Test sfałszowano. A to zdjęcie znalazłam w gabinecie twojej matki… Sam wiesz, co znaczy.
—Zofia.”