"Otworzyłam dziennik i zobaczyłam 34 nazwiska. Zrozumiałam, iż tego roku nie uratuje choćby kawa"

mamadu.pl 18 godzin temu
"Kiedy zaczyna się nowy rok szkolny, zwykle towarzyszy mi ekscytacja i nadzieja, iż tym razem będzie lepiej. W tym roku zamiast euforii pojawił się niepokój – a adekwatnie ciężar, którego nie da się zrzucić. Bo jak pracować w klasie, w której dzieci jest więcej niż miejsc w autobusie w godzinach szczytu?". Publikujemy maila od Agaty.


Za dużo, by dostrzec każdego


"Kiedy siadłam przy biurku i zaczęłam sprawdzać listę uczniów, zobaczyłam, iż cała sala jest wypełniona po brzegi. Każde dziecko inne: jedno głośne, drugie zamyślone, kolejne niespokojne. I wszystkie potrzebują uwagi.

W teorii mam być dla nich przewodnikiem, mentorem, czasem terapeutą, a czasem policjantem. W praktyce czuję, iż brakuje mi rąk, by wszystkich 'ogarnąć'.

Niewidzialni uczniowie


Największy mój lęk to nie hałas czy bałagan. To te ciche dzieci, które w takim tłumie po prostu znikają. One nie poproszą o pomoc, nie wyciągną ręki. Trzeba je zauważyć, podejść, zapytać.

A w klasie, w której jedna rozmowa zagłusza drugą, łatwo je przeoczyć. I to boli najbardziej – iż mogę nie usłyszeć czyjegoś szeptu, a potem dowiem się o problemach dopiero wtedy, gdy będzie już za późno.

Kawa nie wystarczy


Na przerwach w pokoju nauczycielskim żartujemy, iż tylko kawa nas ratuje. Ale kiedy wracam do sali, wiem, iż to nie żadne espresso ani cappuccino podtrzymuje mnie przy życiu, tylko poczucie obowiązku wobec tych dzieciaków.

Każdy dzwonek oznacza kolejne 45 minut walki – o uwagę, o dyscyplinę, o zrozumienie materiału. A ja już teraz wiem, iż często będę wracać do domu z poczuciem winy, iż nie zdążyłam, iż ktoś został w tyle.

System, który nie widzi ludzi


Mam wrażenie, iż dla decydentów liczby są ważniejsze niż człowiek. Ktoś gdzieś wpisał w tabelkę, iż 34 uczniów to wciąż 'norma'. Ale ja nie pracuję na tabelkach – ja pracuję z

dziećmi.

Każde z nich ma swoje emocje, swoje trudności, swoje historie. W klasie, w której jest ich za dużo, nie ma miejsca na indywidualność. Jest tylko zbiorowość, a zbiorowość nie wychowuje, nie uczy i nie wspiera.

Najbardziej boję się, iż zawiodę – iż nie dostrzegę łzy, nie zrozumiem ciszy, nie zdążę zareagować, kiedy ktoś naprawdę będzie potrzebował pomocy. I wtedy nie wystarczy tłumaczenie, iż 'było za dużo dzieci'.

Czasami wyobrażam sobie, jak wyglądałaby praca w klasie dwudziestoosobowej. Mogłabym podejść do każdego, pochylić się nad zeszytem, spokojnie porozmawiać. Mogłabym być nauczycielką, a nie strażnikiem porządku. Mogłabym wracać do domu z poczuciem dobrze wykonanej pracy, a nie z wyrzutami sumienia".

(Imiona bohaterów zostały zmienione).

Idź do oryginalnego materiału