Pamiętam dzień, gdy Mateusz przekroczył próg naszego domu. Miał pięć lat — był chudy, z czujnymi oczami, które wydawały się zbyt duże jak na jego twarz. W dłoniach ściskał zniszczony plecak — jedyne, co posiadał. Z Laurą czekaliśmy na tę chwilę trzy lata.

polregion.pl 22 godzin temu

Pamiętam ten dzień, gdy Mateusz przekroczył próg naszego domu. Miał pięć lat szczupły, z czujnymi oczami, które wydawały się zbyt duże jak na jego twarz. W dłoniach ściskał wytarty plecak jedyne, co posiadał. Ja i Kinga czekaliśmy na tę chwilę trzy lata.

Witaj w domu, championie powiedziałem, kucając, by znaleźć się na jego wysokości.
Milczał. Tylko patrzył. Mieszanka strachu i nieufności jakby nie wiedział, czy może nam zaufać.

Pierwsze miesiące były trudne. Krzyczał przez sen, chował się pod łóżko, gdy słyszał głośne dźwięki. Wstawaliśmy do niego na zmianę, gładziliśmy jego włosy, szeptaliśmy, iż wszystko będzie dobrze, iż nikt go już nie odda.
Nie oddacie mnie, prawda? zapytał pewnej nocy po kolejnym koszmarze.
Nigdy, synku odpowiedziałem. Choć mówiłem to stanowczo, coś ścisnęło mnie w środku: samo słowo oddać boleśnie drapało serce.

Minął rok. Mateusz rozkwitł. Śmiał się, biegał po podwórku, rysował nas trójkę na lodówce moja rodzina. Gdy pierwszy raz nazwał mnie tatusiem, nie powstrzymałem łez. Byliśmy szczęśliwi.

A potem wiadomość, której zarówno pragnęliśmy, jak i baliśmy się usłyszeć.
Jestem w ciąży szepnęła Kinga, trzymając test, który drżał w jej dłoniach.

Przytuliliśmy się, płakaliśmy z radości. Po latach leczenia i rozczarowań to był cud. Ale razem z nim do domu wpełzło coś niewidzialnego. Cisza między nami stawała się coraz gęstsza.

Ludzie wokół sypali dobrymi radami:
Teraz będziecie mieć prawdziwe dziecko.
Jak dobrze, iż będziecie mieć kogoś swojego.

Te słowa kłuły jak noże. Mateusz też je słyszał. I choć zapewnialiśmy, iż nic się nie zmieni, widział, jak nasze spojrzenia coraz częściej zatrzymywały się na brzuchu Kingi, a nie na nim.

Gdy urodziła się Zosia, trzymałem ją na rękach i poczułem coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłem: instynktowną więź, niemal zwierzęcą. Była moją kopią. Moją krwią. I w tej chwili euforii pojawił się cień.

Mój brat powiedział to, czego ja nie śmiałem choćby pomyśleć:
A co teraz z chłopcem? Przecież możecie go oddać. Teraz macie swoje dziecko.

Odpędziłem tę myśl, ale słowa osiadły w głowie jak trucizna. Z każdą bezsenną nocą, z każdą godziną kołysania Zosi, gdy słyszałem, jak Mateusz samotnie bawi się w swoim pokoju, ta myśl wracała.

Kinga powiedziała pierwsza:
Może naprawdę będzie mu lepiej w innej rodzinie? Gdzie będzie jedynakiem? Teraz sobie nie radzimy.

Przeszedł mnie chłód. Ale milczałem. A gdy następnego dnia wybrałem numer pracownicy socjalnej, mój głos drżał:
Chcielibyśmy omówić możliwość zmiany pieczy.

Na drugim końcu zapanowała cisza.
Panie Kowalski, czy zdaje pan sobie sprawę, iż ten chłopiec uważa państwa za swoją rodzinę? spytała w końcu.
Tak. Ale ok

Idź do oryginalnego materiału