
Reportaż o Przyczółku Grochowskim powstał w ramach specjalnego cyklu Onetu „Mieszkam w Polsce”
— Cudownie tu się mieszka. Przede wszystkim ta zieleń — 79-letnia Barbara zawraca z zakupami sprzed drzwi do klatki, żeby pokazać słoneczne podwórko. — Niech pan zobaczy, jakie krokusiki piękne rosną. A jeszcze drzewa rozkwitną, wtedy proszę przyjść.
Barbara żyje tu od 1972 r., czyli od samego początku. Kiedy się wprowadzała, niektóre bloki były jeszcze w budowie. Potem nigdy już nie pomyślała, żeby się stąd wynieść. choćby kiedy po śmierci męża zamieniała mieszkanie na mniejsze, znalazła to drugie tuż obok. Swoje mieszkania kupiły tu też jej dzieci.
Rozmawiamy między budynkami Przyczółku Grochowskiego, warszawskiego osiedla na prawobrzeżnej Pradze-Południe. Zaprojektowane w latach 60. przez słynne małżeństwo architektów Zofię i Oskara Hansenów pozostaje wyjątkiem w skali kraju. Do dziś po podwórkach kręcą się tu wycieczki studentów architektury, przyglądając się nietypowym, szczególnie jak na polskie warunki, rozwiązaniom.
Czytaj dalej o wyjątkowym miejscu na mapie Warszawy. Mieszkańcy mówią nam o zaletach, ale nie ukrywają także wad.
Przyczółek składa się z 22 zrośniętych ze sobą bloków mieszkalnych. Z lotu ptaka budynki układają się w wielką, kanciastą literę M, wijącą się wokół trzech przestronnych podwórek. Najciekawszy pomysł widoczny jest jednak dopiero z poziomu ziemi.
Przyczółek Grochowski
Bloki na każdym piętrze połączone są długimi, pozałamywanymi galeriami. To z nich, a nie z klatek schodowych wchodzi się do mieszkań. Zadaszone, półotwarte deptaki ciągną się bez przeszkód wzdłuż całego kompleksu na długości ponad 1,2 km. Można nimi spacerować z jednego końca osiedla na drugie przez dobrych kilkanaście minut, wciąż pozostając na tym samym piętrze.
„Jak komuś przeszkadza, niech powiesi zasłonkę”
Według Hansenów kompleks miał być „półotwartą czasoprzestrzenią społeczną z zamkniętą, intymną przestrzenią mieszkania”. Projekt odbił się szerokim echem w świecie architektury, spotykając się z zachwytami specjalistów.
Ale koncepcja od początku budziła kontrowersje. Część okien w mieszkaniach wychodzi na wspólne dla wszystkich galerie. Niektórzy narzekali na brak prywatności, hałas, obawiali się włamań. Zdecydowana większość okien od tej strony została zakratowana. Kiedyś ludzie powstawiali kraty także w galeriach między blokami, przerywając ciągi komunikacyjne i burząc pierwotne założenie twórców. Zaprotestowała jednak straż pożarna i ostatecznie bariery zniknęły.
Galeria w budynku na Przyczółku Grochowskim
Dziś mieszkańcy, z którymi rozmawiamy, nie mają z tym problemu. Wręcz przeciwnie. — Człowiek się przyzwyczaił. Z jednej i drugiej strony można wyjść sobie na balkon, na papieroska. Jak komuś przeszkadza, trzeba sobie zasłonkę powiesić na okno i tyle — mówi Barbara. Dodaje, iż galerie ułatwiają jej spotkania z koleżankami z osiedla.
Taki też był zamysł architektów. Powstawanie projektu zbiegło się w czasie z chorobą matki Oskara Hansena, która przez problemy z chodzeniem została uwięziona w mieszkaniu w wysokim bloku z psującą się windą. Galerie miały być odpowiedzią właśnie na problemy starszych i schorowanych ludzi. I na zawodność wind — w razie awarii można zawsze przejść do innego pionu.
Stara myśl architektoniczna
Przyczółek Grochowski, czyli „Pekin” w Warszawie
Z oryginalnej koncepcji korzystają też młodsi. Grzegorza spotykamy na podwórku, gdy ze swoim małym synem idzie na plac zabaw. Mężczyzna wprowadził się na Przyczółek dwa lata temu.
— Na początku było dziwnie. Robię sobie w kuchni jajecznicę, a ktoś przechodzi mi tuż za oknem. Ale teraz już przywykłem. I odkryłem plusy. Jak jest brzydka pogoda i pada, to z małym dzieckiem mogę tą galerią pójść na spacer. A w zwykłym bloku bym nie poszedł.
Młody ojciec widzi zresztą więcej zalet. Przede wszystkim na osiedlu — dosłownie między blokami — są żłobek, przedszkole i szkoła podstawowa. Gdy ktoś ma dzieci, o problemie dowożenia może zapomnieć na długie lata. — Taka stara myśl architektoniczna, żeby wszystko było blisko. Teraz już tak się nie buduje — zauważa Grzegorz.
Grzegorz z synem na podwórku na Przyczółku Grochowskim
Z boisk i placu zabaw w słoneczny dzień bezustannie dobiega gwar dzieci. Na Przyczółku można spotkać głównie młodych rodziców i emerytów. Tych pierwszych sporo wprowadziło się w ostatnich latach, często właśnie ze względu na przedszkole i szkołę. Ci drudzy podkreślają, iż także w dawnych czasach było to dla nich wielkim ułatwieniem.
— Mam trójkę dzieci. Jak były małe, nie trzeba ich było nigdzie odprowadzać. Córka chodziła do pierwszej klasy i już sama zamykała drzwi od mieszkania — wspomina Barbara.
Inna emerytka zaznacza, iż gdy przeprowadzała się tu w latach 70., przekonała ją właśnie szkoła, którą miała na samym podwórku. — I to z boiskiem — dodaje. — A dzisiaj szkoła, do której chodzi wnuk, musi boisko wynajmować i dowozić tam dzieci, bo swojego nie ma.
Barbara na podwórku na Przyczółku Grochowskim
Blisko jest zresztą więcej rzeczy. Od północnej strony z kompleksu bloków wychodzi kładka, która łączy go z piętrowym pawilonem handlowo-usługowym. Na miejscu jest poczta, przychodnia, spółdzielnia mieszkaniowa, fryzjer, kosmetyczka, kawiarnia, pasmanteria, czy bar z azjatyckim jedzeniem. Na piętrze pawilonu znalazła się choćby szkoła tańca na rurze.
Lista na parking
Stara myśl architektoniczna ma jednak też ciemne strony. Mieszkańcy zgodnie narzekają na małe łazienki. — Dopiero jak wymieniliśmy wannę na prysznic, to zaczęło to jakoś wyglądać — słyszymy. Kuchnie też nie są zbyt duże, do tego nie wszystkie mają okna. No i trzy czy cztery pokoje poupychane na małych metrażach. „Długie i wąskie jak te galerie”, „kiszki”, „tramwaje” — mówią o nich lokatorzy.
Jak informuje nas lokalna spółdzielnia mieszkaniowa, na Przyczółku jest 1750 mieszkań o łącznej powierzchni 78 tys. 490 m kw. Średnio na lokal przypadają więc niecałe 45 m kw. W sumie na osiedlu mieszka ponad 3 tys. ludzi.
Wreszcie dochodzi typowy problem wszystkich osiedli projektowanych przed samochodową rewolucją. — Miejsca parkingowe to jest makabra — wzdycha Grzegorz. Faktycznie na uliczkach biegnących wokół osiedla trwa walka o każdy kawałek przestrzeni. Niektóre auta stają w drugim rzędzie, blokując przejazd tym, które zaparkowały wcześniej.
Przyczółek Grochowski
— Garaże jakieś są, ale to jest promil w porównaniu do potrzeb mieszkańców — kontynuuje mężczyzna. — W latach 70., kiedy to powstawało, w zupełności wystarczały. Dzisiaj mają je wybrańcy. Jak sobie radzimy? Wynajmujemy miejsce w garażu podziemnym po sąsiedzku, w nowym bloku — tłumaczy. Obok, na asfaltowym placu ogrodzonym siatką jest płatny parking na wolnym powietrzu, ale „tam też są listy, kolejki, to nie jest od ręki dostępne”.
„Pekin”? Nie wiem, kto to wymyślił
Przyczółek od nazwiska architektów bywa nazywany „Osiedlem Hansenów”. Przylgnęła do niego też mniej chwalebna nazwa „Pekin”. Skąd się wzięła? Dziś nikt nie potrafi jasno odpowiedzieć. Chyba ze skojarzeń z tłokiem, biedą, bałaganem. Takim trochę slumsem.
— Na samym początku to było zagłębie narkomanów i pijaków — mówi nam starsza kobieta, która mieszka tu od lat 70. — Jak poszłam do pracy i powiedziałam, iż jestem z Przyczółka, od razu usłyszałam negatywną opinię.
— Jaką?
— No, iż tu się mocno nadużywa.
Kładka w stronę Przyczółka Grochowskiego
Do złej sławy przyłożyli się polscy filmowcy, którzy upodobali sobie zacienione galerie jako tło dla kryminalnych scen. Osiedle zagrało m.in. w niezwykle kiedyś popularnym „07 zgłoś się”. I nie zostało pokazane od najlepszej strony.
— „Pekin”? No mówią tak, nie wiem, kto to wymyślił — denerwuje się Barbara. — Ja tam się czuję bardzo bezpiecznie.
Jak słyszymy, bezpieczeństwo poprawiło się, od kiedy pojawiły się domofony. Zarówno przy wejściach na klatki schodowe, jak i wyjściach z nich na galerie. Dziś nie da się na nie dostać tak po prostu z ulicy.
„Nikt na korytarzu pijany nie leżał”
Wchodzę na jedną ze słynnych galerii z pomocą uprzejmej mieszkanki. Przykłada plastikowy czip do domofonu i dalej mogę już sam poruszać się wzdłuż całego kompleksu. Półotwarty betonowy korytarz wydaje się ciągnąć bez końca. Jest raczej pusto. Czasem tylko ktoś przemyka z mieszkania do jednej z klatek z windami.
Z daleka uwagę przykuwa dwoje ludzi. Idą powoli, rozglądają się, wymieniają uwagi. Wydają się tutaj turystami.
Monika i Kuba rzeczywiście zwiedzają. Niedawno przeczytali „Zaczyn”, książkę Filipa Springera o małżeństwie Hansenów. I tak zainteresowali się ich architekturą.
Choć to nie cała historia. Kuba jest tu pierwszy raz, ale Monika robi za przewodniczkę. Mieszkała na Przyczółku ponad 30 lat. Tu się wychowała i spędziła większość życia.
Monika i Kuba na Przyczółku Grochowskim
— W Polsce bloki wszędzie wyglądają podobnie. Klatka, wejście, klatka, wejście. To jest zupełnie inna architektura — Kuba nie ukrywa, iż jest pod wrażeniem wycieczki.
— Z mojej perspektywy było tutaj naprawdę fajnie. Zielono, bezpiecznie. Nikt na korytarzu pijany nie leżał — wspomina Monika. A iż „Pekin”? — Były różne historie, niespokojne wieczory. Ludzie siedzieli na ławkach i się darli, no ale jak to kiedyś na każdym osiedlu. Poza tym miałam dwóch starszych braci, więc nie było źle.
— Tu chodziłam do przedszkola, tam chodziłam do szkoły — Monika wskazuje z galerii na różne strony osiedla. — Całe moje życie się tu kręciło. Do tej pory mam na Przyczółku przyjaciół, znajomych, ich rodziców, których pamiętam z dzieciństwa. Serce bije cały czas tutaj.
Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: marcin.terlik@redakcjaonet.pl