Tego letniego dnia nad rzeką…
Rodzina Wioli była zgodna. Gdy chodziła do trzeciej klasy, urodziła się jej siostra Bogna. Rola starszej siostry i pomocnicy mamy bardzo się Wioli podobała. Z przyjemnością spacerowała z wózkiem, podczas gdy mama gotowała obiad lub sprzątała w mieszkaniu.
Gdy Bogna podrosła, nie przyjęto jej do przedszkola, bo grupy były przepełnione, a nauczycielek brakowało. Nikt nie chciał pracować z dziećmi za grosze pieniędzy. Dyrektorka przedszkola obiecała przyjąć Bogusię, jeżeli mama zatrudni się u nich. Mama oczywiście się zgodziła, choć straciła na pensji w porównaniu z poprzednią pracą.
Bogna urodziła się słaba i chorowita. Wszyscy się nad nią trzęśli. W przedszkolu była pod stałą opieką matki. Po szkole Wiola często wpadała do mamy do pracy. Nie wszystkie dzieci lubiły zapiekanki i sałatki, kakao i kisiel, ale Wiola je uwielbiała. Mama zostawiała jej porcje, których maluchy nie chciały. Wiola się wtedy objadała do woli.
Najedzona smaczną zapiekanką zabierała Bogusię do domu i do powrotu mamy siedziała z siostrzyczką. Bognię bardzo kochała. Dopiero później siostra podrosła i stała się okropnie nieznośna.
Bogna miała cztery lata, gdy zginął ojciec. Lato było upalne. W trzecim tygodniu temperatura nie spadała poniżej trzydziestu dwóch stopni. W weekendy ludzie uciekali z duszącego się miasta, by spędzić czas na łonie natury, na działce lub nad rzeką.
Rodzice wzięli ze sobą wodę, jedzenie na przekąsk i od rana pojechali z dziećmi za miasto. Nad rzeką już było pełno ludzi – jakby śledzia w beczce. Od upału chronili się w nagrzanej słońcem wodzie. Przy brzegu woda wrzała od baraszkujących dzieci i pilnujących ich dorosłych. Bogna też pluskała się w płytkiej wodzie, a Wiola pilnowała, by jej nie stratowano, nie popchnięto lub by sama nie weszła za głęboko.
Gdy tata z rozbiegu wskoczył do wody, wzbijając fontannę kropel, Wiola pomyślała, iż po prostu się wykąpał. gwałtownie jednak odpływał coraz dalej od brzegu. I wtedy zauważyła na środku rzeki dwóch nastolatków.
Najpierw wydało jej się, iż się wygrywają. Pomyślała nawet, jak rodzice mogli pozwolić im wpłynąć tak daleko. Rzeka była dość szeroka. Dla dorosłego mężczyzny przepłynięcie jej było nie lada wyzwaniem, ale nikt tego nie próbował. A tu nagle dwaj chłopcy dopłynęli do środka.
Jeden co chwilę znikał pod wodą, a drugi za nim nurkował. Gdy zobaczyła, iż ojciec płynie w ich stronę, dopiero wtedy zrozumiała, iż się nie bawią, ale toną. Dokładniej – tonął jeden, a drugi próbował go utrzymać na powierzchni.
Wokół wszyscy pluskali się i bawili, nikt nie widział, co dzieje się na środku rzeki. Wiola w napięciu śledziła tatę i nastolatków, zapominając o Bogusi, która kręciła się jej u nóg.
Ojciec dopłynął do chłopców, zanurkował, wydobył jednego na powierzchnię i płynął z nim powoli w stronę brzegu. Wiosłował jedną ręką, drugą trzymając chłopca, by jego głowa nie zanurzyła się ponownie. Drugi nastolatek, wyczerpany, ciągle chwytał się ojca, utrudniając mu płynięcie.
— Przecież go utopi! — krzyknęła Wiola.
Na jej krzyk zrobiło się dwoje mężczyzn. Spojrzeli w tę stronę, gdzie patrzyła, zrozumieli sytuację i ruszyli z pomocą. Wielu na brzegu też zaczęło się przyglądać.
Mężczyźni przejęli nastolatków. Wiola uradowana zamachała rękami. Ale niedługo zrozumiała, iż nie widzi ojca. Wytężała wzrok, ale był niewidoczny.
— Tato! Tatusiu! — zawołała rozpaczliwie.
Na krzyk przybiegła mama.
— Tam… — Wiola wskazała ręką środek rzeki. Ze strachu nie mogła mówić. — Taty nie ma!
Mama wzięła Bogusię na ręce i zaczęła wypatrywać męża wśród kąpiących się. Czasem wydawało jej się, iż go widzi, mówiąc do córki: „O, tam jest”, ale Wiola przeczyła głową i ciągle pokazywała na środek. Tymczasem mężczyźni dopłynęli z chłopcami do brzegu, zostawili ich i ruszyli ratować ojca.
Gdy go wyciągnęli, był już martwy. Mama nie chciała uwierzyć i wracać do domu. Wiola uspokajała ryczącą Bogusię.
Po pogrzebie mama chodziła po mieszkaniu jak zombie, nie zwracając uwagi na córki. Wiola odprowadzała Bogusię do przedszkola, a sama biegła do szkoły. Potem odbierała siostrę. Ta nie chciała z nią iść, marudziła, iż chce, by zabrała ją mama.
— Mama jest chora — tłumaczyła Wiola.
— To niech tata mnie zabierze — fuknęła Bogusia.
Wiola wracała do domu i zastawała mamę w tej samej pozycji, w której ją zostawiła — leżącą na kanapie, odwróconą do ściany.
Mama nic nie jadła. Przerażona Wiola poszła do sąsiadki i poprosiła o pomoc. Po rozmowie mama wstała i zabrała się do domowych obowiązków. Następnego dnia wróciła do pracy, ku euforii Bogusi.
Teraz żyły we trzy. Początkowo pieniędzy starczało. Kolej, gdzie pracował ojciec, wypłaciła mamie pomoc materialną. Były też jakieś oszczędności. Ratowało przedszkole. Mama zabierała do domu resztki jedzenia. Wiola podejrzewała, iż sama nie jadła, zostawiając wszystko dla niej i Bogusi.
Po skończeniu szkoły Wiola zdecydowała, iż nie będzie się uczyć, ale pójdzie do pracy, by pomóc mamie. Ale ta nie pochwaliła decyzji córki. Namówiła ją na zaoczne studia, by zdobyła wykształcenie. Z dyplomem łatwiej znaleźć lepszą pracę. Mówiła, iż ojciec by jej nie pochwalił. I dziewczyna uległa.
Dostała się na zaoczne studia. Wybrała wydział z największą liczbą miejsc budżetowych. Mało ją obchodziło, kim zostanie. Jak mawiała mama – z dyplomem zawsze się gdzieś zatrudni. I poszła do pracy. Zarabiała niewiele, ale pieniądze nie leżą na ulicy i nie spadają z nieba.
Kiedyś ojciec kupił działkę i zaczął budować duży dom. Chciał założyć ogródek. A mama marzyła o kwiatach pod oknami. Ale ojciec zdążył tylko zalać fundamenty. Jeden z jego przyjaciół zaproponował wykupienie ziemi od mamy. Ta się ucieszyła, nie targowała, sprzedała za zaproponowaną kwotWiola spojrzała na maleńką Agnieszkę, która tarzała się po dywanie, i pomyślała, iż choć życie nie oszczędzało jej trudnych chwil, to właśnie te małe euforii sprawiały, iż warto było walczyć dalej.