Piesek

newsempire24.com 1 tydzień temu

**Szczeniak**

Małgosia i jej mama żyły we dwójkę. Ojciec Małgosi oczywiście istniał, tylko nie był im do niczego potrzebny. Na razie dziewczynka nie zadawała pytań na jego temat. W szkole dzieci przechwalają się, kto ma fajniejszych rodziców, ale w przedszkolu ważniejsze są zabawki niż obecność czy brak taty.

Joanna uznała, iż lepiej będzie, jeżeli Małgosia nigdy się nie dowie, jak bardzo zakochała się bez pamięci w przyszłym ojcu dziewczynki. Gdy powiedziała mu o ciąży, on oznajmił, iż jest żonaty. Owszem, ma problemy z żoną, ale nie może odejść, bo jej ojciec jest jego szefem. W razie czego zostanie bez grosza przy duszy, a Joannie na pewno nie byłby wtedy do niczego potrzebny. Doradził też, żeby pozbyła się dziecka, póki nie jest za późno, bo alimentów i tak by nie dostała. A jeżeli zdecyduje się działać – sama będzie sobie winna…

Nie narzucała się więc, zniknęła z jego życia i sama wychowywała Małgosię. Dziewczynka była urocza i Joannie to wystarczało.

Pracowała jako nauczycielka w podstawówce, a pięcioletnia Małgosia chodziła do przedszkola. Nikogo więcej nie potrzebowały.

Po Nowym Roku do szkoły przyszedł nowy wuefista – wysoki, wysportowany, uśmiechnięty. Wszystkie samotne nauczycielki (a tych była większość) od razu zaczęły się nim interesować i zalecać. Tylko Joanna choćby na niego nie spojrzała i nie śmiała się z jego żartów. Może właśnie dlatego zwrócił na nią uwagę.

Pewnego dnia, gdy wychodziła po lekcjach przez bramę szkoły, zatrzymał się przed nią SUV. Z auta wysiadł wuefista i otworzył przed Joanną drzwi od strony pasażera.

— Proszę — uśmiechnął się, wskazując siedzenie.

— Dziękuję, ale mam blisko — odpowiedziała zdezorientowana.

— Wsiadaj. Lepiej jechać samochodem niż iść pieszo, choćby jeżeli niedaleko — zauważył rozsądnie.

Joanna się zawahała, ale w końcu wsiadła. Zamknął za nią drzwi, usiadł za kierownicą i zapytał o adres.

— Nie znam dokładnie. Znam tylko numer przedszkola — przyznała ze zmieszaniem.

— Jakiego przedszkola? — spojrzał na nią zdezorientowany.

— Takiego, do którego chodzi moja córka — wyjaśniła szybko.

— Masz córkę? Dużą? — Dlaczego od razu przeszedł na „ty”?

— Małgosia. Ma pięć lat — odpowiedziała i sięgnęła po klamkę. — Lepiej pójdę pieszo.

— Zaczekaj. Zawiozę was — przekręcił kluczyk w stacyjce.

Joanna zamknęła drzwi. Nic się nie stanie, jeżeli podwiezie ją po Małgosię. I tak nic z tego nie będzie. Po co facetowi kobieta „z bagażem”, kiedy wokół pełno wolnych i bezdzietnych?

— No dobrze, jeżeli panu się nie spieszy… — westchnęła.

— Nie śpieszę się. Nikogo na mnie nie czeka. Nie mam ani żony, ani dzieci — od razu się wyspowiadał, oszczędzając Joannie pytań.

— A dlaczego tak? Straszny charakter? Kobiety nie wytrzymują? A może jakaś pana zraniła i boi się pan poważnych związków? — zapytała z przekąsem.

— O, jaka zaczepna. A wygląda na taką cichą. Było wszystko: miłość, zawody. Ale do ślubu nie doszło, i to nie tylko z mojej winy. Nie wyszło. A charakter… No cóż, nie ma ludzi bez wad, szanowna Joanno Michałówno. Twoja twarz też myli.

— Żałuje pan, iż mnie podwiózł? O, proszę skręcić w tę ulicę — poprosiła szybko.

Auto zatrzymało się przed przedszkolem.

— Zaczekam — powiedział wuefista, gdy Joanna wysiadła.

Zawahała się przy samochodzie.

— Nie warto. Mieszkamy tuż obok. Nie chcę, żeby córka zadawała potem pytania. Rozumie pan, Tomaszu Andrzeju? — Spojrzała na niego surowo, jak na opornego pierwszaka. — Nie czekaj na nas. — Zamknęła drzwi i poszła do przedszkola.

Odeszła, a Tomasz Andrzej Kowalski kilka minut siedział w aucie, zamyślony. W końcu odpalił silnik i odjechał. Gdy po dziesięciu minutach Joanna wyszła z przedszkola, trzymając Małgosię za rękę, westchnęła z ulgą i lekkim rozczarowaniem. Wszystko jasne. Kobieta z dzieckiem mu nie pasuje. No i dobrze. „Nam też on nie jest potrzebny”, pomyślała.

Ale następnego dnia Tomasz znów czekał na nią pod szkołą.

— Myślałaś, iż zwiałem, jak się dowiedziałem o córce? A tu proszę. Wsiadaj. Do przedszkola? — zapytał zwyczajnie.

Joanna się uśmiechnęła i skinęła głową. Gdy przyprowadziła do samochodu Małgosię, dziewczynka poważnie spojrzała na Tomasza — zupełnie jak mama dzień wcześniej — a potem wzrok podniosła na Joannę.

— To mój kolega z pracy, Tomasz Andrzej. Pracuje w naszej szkole. No co stoisz? Wsiadaj — powiedziała nienaturalnie wesoło, ukrywając zakłopotanie.

Małgosia nie podskoczyła z euforii ani nie rzuciła się do samochodu. Z poważną miną wdrapała się na tylne siedzenie i wpatrywała się w okno.

— Dokąd jedziemy? — zapytał Tomasz, odwracając się do niej.

— Gdzieś niedaleko. Bez fotelika mogą nas ukarać mandatem — odpowiedziała za córkę Joanna.

— To może do centrum rozrywki? Na spacer za zimno. Małgosiu, zgadzasz się? — zapytał głośno i wesoło.

Małgosia milczała, wciąż wpatrzona w okno, jakby nie było nic ważniejszego. Tomasz się uśmiechnął i ruszył.

W szkole nauczyciele wymownie milkli, gdy Joanna wchodziła do pokoju nauczycielskiego. A gdy pojawiał się wuefista, spieszyli się, by wyjść, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia.

Tomasz nie naciskał, wykazywał się cierpliwością. Dwa razy wychodził po kolacji u Joanny, a za trzecim razem został do rana. Joanna źle spała, budziła się i zerkała na zegarek — bała się, iż Małgosia zaskoczy ją w łóżku z Tomaszem.

— Daj spokój, dziewczyna duża, rozgarnięta. Niech się przyzwyczaja — powiedział nad ranem, obejmując Joannę.

Ale wysunęła się z jego objęć i wstała. W tygodniu nie da się dobudzić Małgosi, a dziś, na złość, mogła obudzić się wcześniej. Gdy dziewczynka po myciu weszła do kuchni, Joanna smażyła już racuchy, a Tomasz siedział przy stole.

— Dzień dobry — powiedziała zdziwiona Małgosia, patrząc na mamę i czekając na wyjaśnienia.

— Umyłaś sięW końcu Małgosia, ściskając w objęciach swojego nowego przyjaciela, uśmiechnęła się do mamy szeroko, a Joanna zrozumiała, iż prawdziwe szczęście już dawno przyszło do nich w postaci tego małego, wiernego szczeniaka.

Idź do oryginalnego materiału