**Szczeniak**
Małgosia i jej mama żyły we dwójkę. Ojciec Małgosi oczywiście istniał, tylko nie był im do niczego potrzebny. Na razie dziewczynka nie zadawała pytań na jego temat. W szkole dzieci przechwalają się, kto ma fajniejszych rodziców, ale w przedszkolu ważniejsze są zabawki niż obecność czy brak taty.
Joanna uznała, iż lepiej będzie, jeżeli Małgosia nigdy się nie dowie, jak bardzo zakochała się bez pamięci w przyszłym ojcu dziewczynki. Gdy powiedziała mu o ciąży, on oznajmił, iż jest żonaty. Owszem, ma problemy z żoną, ale nie może odejść, bo jej ojciec jest jego szefem. W razie czego zostanie bez grosza przy duszy, a Joannie na pewno nie byłby wtedy do niczego potrzebny. Doradził też, żeby pozbyła się dziecka, póki nie jest za późno, bo alimentów i tak by nie dostała. A jeżeli zdecyduje się działać – sama będzie sobie winna…
Nie narzucała się więc, zniknęła z jego życia i sama wychowywała Małgosię. Dziewczynka była urocza i Joannie to wystarczało.
Pracowała jako nauczycielka w podstawówce, a pięcioletnia Małgosia chodziła do przedszkola. Nikogo więcej nie potrzebowały.
Po Nowym Roku do szkoły przyszedł nowy wuefista – wysoki, wysportowany, uśmiechnięty. Wszystkie samotne nauczycielki (a tych była większość) od razu zaczęły się nim interesować i zalecać. Tylko Joanna choćby na niego nie spojrzała i nie śmiała się z jego żartów. Może właśnie dlatego zwrócił na nią uwagę.
Pewnego dnia, gdy wychodziła po lekcjach przez bramę szkoły, zatrzymał się przed nią SUV. Z auta wysiadł wuefista i otworzył przed Joanną drzwi od strony pasażera.
— Proszę — uśmiechnął się, wskazując siedzenie.
— Dziękuję, ale mam blisko — odpowiedziała zdezorientowana.
— Wsiadaj. Lepiej jechać samochodem niż iść pieszo, choćby jeżeli niedaleko — zauważył rozsądnie.
Joanna się zawahała, ale w końcu wsiadła. Zamknął za nią drzwi, usiadł za kierownicą i zapytał o adres.
— Nie znam dokładnie. Znam tylko numer przedszkola — przyznała ze zmieszaniem.
— Jakiego przedszkola? — spojrzał na nią zdezorientowany.
— Takiego, do którego chodzi moja córka — wyjaśniła szybko.
— Masz córkę? Dużą? — Dlaczego od razu przeszedł na „ty”?
— Małgosia. Ma pięć lat — odpowiedziała i sięgnęła po klamkę. — Lepiej pójdę pieszo.
— Zaczekaj. Zawiozę was — przekręcił kluczyk w stacyjce.
Joanna zamknęła drzwi. Nic się nie stanie, jeżeli podwiezie ją po Małgosię. I tak nic z tego nie będzie. Po co facetowi kobieta „z bagażem”, kiedy wokół pełno wolnych i bezdzietnych?
— No dobrze, jeżeli panu się nie spieszy… — westchnęła.
— Nie śpieszę się. Nikogo na mnie nie czeka. Nie mam ani żony, ani dzieci — od razu się wyspowiadał, oszczędzając Joannie pytań.
— A dlaczego tak? Straszny charakter? Kobiety nie wytrzymują? A może jakaś pana zraniła i boi się pan poważnych związków? — zapytała z przekąsem.
— O, jaka zaczepna. A wygląda na taką cichą. Było wszystko: miłość, zawody. Ale do ślubu nie doszło, i to nie tylko z mojej winy. Nie wyszło. A charakter… No cóż, nie ma ludzi bez wad, szanowna Joanno Michałówno. Twoja twarz też myli.
— Żałuje pan, iż mnie podwiózł? O, proszę skręcić w tę ulicę — poprosiła szybko.
Auto zatrzymało się przed przedszkolem.
— Zaczekam — powiedział wuefista, gdy Joanna wysiadła.
Zawahała się przy samochodzie.
— Nie warto. Mieszkamy tuż obok. Nie chcę, żeby córka zadawała potem pytania. Rozumie pan, Tomaszu Andrzeju? — Spojrzała na niego surowo, jak na opornego pierwszaka. — Nie czekaj na nas. — Zamknęła drzwi i poszła do przedszkola.
Odeszła, a Tomasz Andrzej Kowalski kilka minut siedział w aucie, zamyślony. W końcu odpalił silnik i odjechał. Gdy po dziesięciu minutach Joanna wyszła z przedszkola, trzymając Małgosię za rękę, westchnęła z ulgą i lekkim rozczarowaniem. Wszystko jasne. Kobieta z dzieckiem mu nie pasuje. No i dobrze. „Nam też on nie jest potrzebny”, pomyślała.
Ale następnego dnia Tomasz znów czekał na nią pod szkołą.
— Myślałaś, iż zwiałem, jak się dowiedziałem o córce? A tu proszę. Wsiadaj. Do przedszkola? — zapytał zwyczajnie.
Joanna się uśmiechnęła i skinęła głową. Gdy przyprowadziła do samochodu Małgosię, dziewczynka poważnie spojrzała na Tomasza — zupełnie jak mama dzień wcześniej — a potem wzrok podniosła na Joannę.
— To mój kolega z pracy, Tomasz Andrzej. Pracuje w naszej szkole. No co stoisz? Wsiadaj — powiedziała nienaturalnie wesoło, ukrywając zakłopotanie.
Małgosia nie podskoczyła z euforii ani nie rzuciła się do samochodu. Z poważną miną wdrapała się na tylne siedzenie i wpatrywała się w okno.
— Dokąd jedziemy? — zapytał Tomasz, odwracając się do niej.
— Gdzieś niedaleko. Bez fotelika mogą nas ukarać mandatem — odpowiedziała za córkę Joanna.
— To może do centrum rozrywki? Na spacer za zimno. Małgosiu, zgadzasz się? — zapytał głośno i wesoło.
Małgosia milczała, wciąż wpatrzona w okno, jakby nie było nic ważniejszego. Tomasz się uśmiechnął i ruszył.
W szkole nauczyciele wymownie milkli, gdy Joanna wchodziła do pokoju nauczycielskiego. A gdy pojawiał się wuefista, spieszyli się, by wyjść, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia.
Tomasz nie naciskał, wykazywał się cierpliwością. Dwa razy wychodził po kolacji u Joanny, a za trzecim razem został do rana. Joanna źle spała, budziła się i zerkała na zegarek — bała się, iż Małgosia zaskoczy ją w łóżku z Tomaszem.
— Daj spokój, dziewczyna duża, rozgarnięta. Niech się przyzwyczaja — powiedział nad ranem, obejmując Joannę.
Ale wysunęła się z jego objęć i wstała. W tygodniu nie da się dobudzić Małgosi, a dziś, na złość, mogła obudzić się wcześniej. Gdy dziewczynka po myciu weszła do kuchni, Joanna smażyła już racuchy, a Tomasz siedział przy stole.
— Dzień dobry — powiedziała zdziwiona Małgosia, patrząc na mamę i czekając na wyjaśnienia.
— Umyłaś sięW końcu Małgosia, ściskając w objęciach swojego nowego przyjaciela, uśmiechnęła się do mamy szeroko, a Joanna zrozumiała, iż prawdziwe szczęście już dawno przyszło do nich w postaci tego małego, wiernego szczeniaka.