Była burzliwa wiosna.
Upalna. Gwarna. Radosna.
Polonistka na wycieczce,
po udarze,
odeszła na naszych oczach
w autokarze.
Podstawówka była przepełniona.
Polski mieliśmy w suterenie.
Siódma Be, jak beznadzieja,
nie była w cenie -
sześcioro z bidula i dwóch przeroślaków
repetujących klasę.
Ich szlaki z reguły nie wiodły do szkoły..
I oto na zastępstwo przychodzi Eugeniusz.
Wysoki. Blady. Wesoły.
Niewiele już, prawdę mówiąc,
przypominam sobie..
Tylko głupoty jakieś..
A to, iż podobała mu się nasza migotka, Monisia.
I iż herszta naszej bandy hołubił,
`Dryblasa` Zdzisia.
Że się obnażał w upale do pasa.
Żartował: `No! Klata prawidłowo zapadnięta!`
Oryginał. I beznadziejny nauczyciel,
ale w gniew wpadał od wielkiego święta.
Lecz pamiętam, co powiedział,
jak tylko do nas przyszedł.
Coś w rodzaju:
- Ja tu jestem tylko na chwilę.
- Spędźmy ten czas razem mile..
- Ja mam już plan na życie.
- Znajdę sobie bogatą pannę.
- Będę uprawiał misteria poranne
siedząc na tarasie przy kawie..
Poprawiając wiersze napisane w nocy,
gdy pióro jaśnieje, a w głowie się mroczy..
I oto po latach,
jest sobota, otwieram Gazetę..
z pierwszej strony wielkim nagłówkiem wyziera -
Nike
dla nauczyciela.
Jak zaplanował, tak zrobił.
Żonę przysposobił.
Świat stworzył osobny,
lecz ludzki.
I nie kłaniał się
maluczkimi.
E. T.-D.