„Po co w ogóle mieliście dzieci, skoro teraz nie macie dla nich czasu?” — Nie zamierzam poświęcać swojego życia, by opiekować się wnukami.
Mam dość milczenia. Dość udawania, iż wszystko jest w porządku. Że jestem tą cierpliwą, zawsze uśmiechniętą babcią, dla której nie ma nic ważniejszego niż gotowanie rosołu i zabawy z wnukami. Ale prawda jest taka, iż nie dam już rady. Mam sześćdziesiąt lat. Owszem, jestem na emeryturze. Czy to jednak oznacza, iż moje życie ma się kręcić wyłącznie wokół cudzych dzieci?
Słowo „cudzych” nie padło przypadkiem. Wnuki to nie są moje dzieci. Już raz przeszłam tę drogę. Wychowałam dwóch synów — Jacka i Piotra. Dałam im wszystko: siły, nerwy, zdrowie, pieniądze. Byłam przy nich, gdy chorowali, gdy marudzili, gdy budzili się w nocy z gorączką. I wtedy choćby przez myśl mi nie przeszło, żeby oddać ich pod opiekę babci czy sąsiadki — wzięłam to na siebie. Bo tak było trzeba. Bo to był mój wybór — urodzić, wychować, zainwestować.
Teraz moi synowie są dorośli. Każdy ma swoją rodzinę, pracę, obowiązki. I uważają za oczywiste, iż mam być na zawołanie. Zająć się wnukami, gdy chcą wyjść na manicure. Odbierać z przedszkola, bo spontanicznie poszli do kina. Zawieźć do lekarza, gdy są w pracy. Czasem po prostu — bo są zmęczeni. A ja?
Ja też się męczę. Ja też mam swoje życie. Przyjaciółki, pasje, spotkania, podróże. Na emeryturze wreszcie zaczęłam robić to, na co wcześniej nie miałam czasu. Zapisałam się na tango, chodzę do teatru, piekę sernik i oglądam włoskie komedie. Jestem żywa. Chcę żyć.
Ale moi synowie, szczególnie Jacek, jakby tego nie widzieli. Niedawno po prostu przyprowadził mi wnuka i choćby nie pytając, zostawił:
— Mamo, i tak jesteś w domu. Pobądź z nim parę godzin.
A ja miałam iść do koleżanki Anny. Nie widziałyśmy się pół roku. Stałam zdezorientowana, z kubkiem kawy w dłoniach, patrząc, jak syn zapina kurtkę i wybiega na „ważne sprawy”. choćby się nie przeprosił. choćby nie spytał, czy mam czas. Po prostu zostawił dziecko jak torbę na przechowanie.
Nie mam nic przeciwko wnukom. Kocham je. Są słodkie, śmieszne, pachną wanilią i tym specjalnym szamponem dla dzieci. Ale nie muszę się nim zajmować za każdym razem, gdy komuś przyjdzie ochota. Nie muszę odwoływać swoich planów. Nie muszę poświęcać im całego swojego życia.
Gdy tego dnia próbowałam wymyślić, co ugotować wnukowi na kolację, zadzwonił Piotr. Powiedział, iż będą mieli dziecko. Płakałam ze wzruszenia. Ale od razu poczułam niepokój. Czy teraz będę rozrywana na dwa fronty? Jeden wnuk u Jacka, drugi u Piotra? I co wtedy? Żyć z kalendarzem: poniedziałek, środa, piątek — jedno dziecko, wtorek, czwartek — drugie?
Po rozmowie usiadłam na kanapie i zamyśliłam się. Czy to już moja przyszłość? Emerytura to nie koniec życia, tylko nowy rozdział. Dlaczego mam stać się darmową niańką tylko dlatego, iż moim dzieciom tak wygodnie?
Powiedziałam Jackowi, iż tym razem pomogę, ale na przyszłość — tylko po wcześniejszym ustaleniu. Że nie jestem opiekunką ani obowiązkiem. Że ja też mam swoje sprawy. Obraził się. Nazwał mnie egoistką. Ale czy egoizmem jest chęć życia po swojemu?
Dwadzieścia pięć lat pracowałam bez urlopu. Wychowywałam dzieci, spłacałam kredyty, odmawiałam sobie nowych butów, żeby kupić im podręczniki. Nie żałuję. Ale teraz chcę oddychać pełną piersią. Chcę witać poranek z kawą i książką, a nie z owsianką i pieluchami. Chcę być babcią, nie służącą.
Świat się zmienił. Kobiety stały się odważniejsze, bardziej świadome. Mamy prawo do odpoczynku, do własnej przestrzeni, do swoich pragnień. Nie odmawiam pomocy, ale pomagać to nie znaczy „rób wszystko za innych”. To znaczy być tam, gdy serce podpowiada, a nie gdy ktoś uważa to za obowiązek.
Jeśli nie radzisz sobie z wychowaniem dziecka — może warto było się zastanowić, po co je mieć. Nie urodziłam sobie zastępstwa. Stworzyłam ludzi, którzy powinni umieć brać odpowiedzialność za swoje decyzje.
Więc tak, będę babcią. Ale w weekendy, gdy będę miała czas. Gdy sama zechcę. I nigdy kosztem siebie.
I wiecie co? Nie czuję winy. Po raz pierwszy od dawna czuję, iż jestem na swoim miejscu.
**Życie to nie tylko obowiązki — to także prawo do własnego szczęścia.**