„Po co w ogóle mieliście dzieci, skoro teraz nie macie dla nich czasu?” – Nie mam zamiaru poświęcać swojego życia, żeby siedzieć z wnukami.
Mam dość milczenia. Dość udawania, iż wszystko jest w porządku. Że jestem tą cierpliwą, zawsze uśmiechniętą babcią, której największą euforią jest gotowanie rosołu i przewijanie niemowląt. Ale prawda jest taka, iż już nie daję rady. Mam sześćdziesiąt lat. Tak, jestem na emeryturze. Czy to znaczy, iż moje życie ma się teraz kręcić wyłącznie wokół cudzych dzieci?
Słowo „cudzych” nie padło tu przypadkiem. Bo wnuki to nie moje dzieci. Już raz przeszłam tę drogę. Wychowałam dwóch synów – Krzysztofa i Jakuba. Dałam im wszystko: siły, nerwy, zdrowie, pieniądze. Pilnowałam, gdy chorowali, gdy marudzili, gdy w nocy budzili się z gorączką. I wtedy, w tamtych latach, choćby przez myśl mi nie przeszło, żeby oddać ich do babci lub sąsiadki – sama dźwigałam ten ciężar. Bo tak było dobrze. Bo to był mój wybór – urodzić, wychować, poświęcić się.
Teraz moje dzieci są dorosłe. Każde ma swoją rodzinę, pracę, własne sprawy. I uważają za oczywiste, iż powinnam być zawsze na każde ich skinienie. Zająć się maluchami, gdy mają ochotę wyjść na zakupy. Odebrać z przedszkola, bo spontanicznie wybrali się do kina. Zabierać do lekarza, bo „mama, przecież ty masz czas”. A czasem po prostu – bo „jesteśmy zmęczeni”. A ja?
Ja też się męczę. Ja też mam swoje życie. Przyjaciół, pasje, plany, wyjazdy. Po przejściu na emeryturę wreszcie zaczęłam robić to, na co wcześniej nie mogłam sobie pozwolić. Zapisałam się na kurs tańca, chodzę do teatru, piekę szarlotkę i oglądam włoskie komedie. Jestem żywa. Chcę żyć.
Ale moje dzieci, szczególnie Krzysztof, jakby tego nie widzą. Ostatnio po prostu przyprowadził mi wnuka i choćby nie pytając, zostawił go przed drzwiami:
– Mamo, i tak siedzisz w domu. Zajmij się nim przez te dwie godzinki.
A ja właśnie szykowałam się do koleżanki, Jadzi. Nie widziałyśmy się od pół roku. Stałam z kubkiem kawy w ręku i patrzyłam, jak syn zapina kurtkę i ucieka na jakieś „pilne sprawy”. choćby się nie przeprosił. choćby nie spytał, czy mam wolne. Po prostu zostawił dziecko, jak walizkę w przechowalni.
Nie mam nic przeciwko wnukom. Kocham je. Naprawdę. Są słodkie, rozbrykane, pachną wanilią i tym specjalnym szamponem dla dzieci. Ale nie jestem zobowiązana zajmować się nimi za każdym razem, gdy komuś przyjdzie ochota. Nie muszę odwoływać swoich planów. Nie muszę poświęcać im całego swojego czasu.
Kiedy tamtego dnia grzebałam w lodówce, próbując wymyślić, co podać wnukowi na kolację, zadzwonił Jakub. Powiedział, iż będą mieć dziecko. Cieszyłam się – nie ukrywam, choćby się popłakałam. Ale od razu poczułam niepokój. Czy to znaczy, iż teraz będą mnie ciągnąć na dwie strony? Jeden z pierwszym wnukiem, drugi z kolejnym? I co wtedy? Mam żyć z kalendarzem: poniedziałek, środa – jedno dziecko, wtorek, czwartek – drugie?
Po tej rozmowie usiadłam na kanapie i się zamyśliłam. Czy to naprawdę ma być moja przyszłość? Emerytura to nie koniec życia, tylko nowy rozdział. Dlaczego mam zmieniać się w darmową nianię tylko dlatego, iż moim dzieciom tak wygodnie?
Powiedziałam Krzysztofowi, iż tym razem pomogę, ale następnym razem – tylko wtedy, gdy się umówimy. Że nie jestem opiekunką ani obowiązkiem. Że ja też mam swoje sprawy. Oburzył się. Nazwał mnie egoistką. Ale czy egoizmem jest chęć życia po swojemu?
Dwadzieścia pięć lat pracowałam bez urlopu. Wychowywałam dzieci, spłacałam kredyt, odmawiałam sobie nowych butów, żeby kupić im podręczniki. Nie żałuję – ale teraz chcę oddychać pełną piersią. Chcę witać świt nie z owsianką i pieluchami, ale z kawą i książką. Chcę być babcią, a nie służącą.
Świat się zmienił. Kobiety stały się odważniejsze, bardziej świadome. Mamy prawo do odpoczynku, do swoich marzeń, do własnego czasu. Nie mam nic przeciwko pomaganiu – ale pomoc to nie znaczy „rób wszystko za nas”. To znaczy być tam, gdy serce podpowiada, a nie dlatego, iż ktoś uznał to za „obowiązek”.
Jeśli nie dajesz rady z wychowaniem dziecka – może warto było się zastanowić, po co je w ogóle mieć? Nie urodziłam sobie zastępstwa. Urodziłam ludzi, którzy powinni umieć brać odpowiedzialność za własne decyzje.
Więc tak, będę babcią. Ale w weekendy, gdy sama zechcę. Gdy sama zaproponuję. I na pewno nie kosztem siebie.
I wiecie co? Nie czuję się winna. Czuję, iż po raz pierwszy od dawna – żyję tak, jak powinnam.