**Pamiętnik – 3 maja**
*„Po co w ogóle mieli dzieci, skoro teraz nie mają dla nich czasu?”* — Nie zamierzam spędzać życia przy wnukach i poświęcać siebie.
Mam już dość milczenia. Dość udawania, iż wszystko gra. Że jestem tą cierpliwą, dobrą babcią, dla której nie ma nic ważniejszego niż gotowanie rosołu i zabawy z maluchami. Ale prawda jest taka, iż nie dam rady dłużej. Mam sześćdziesiąt lat. Tak, jestem na emeryturze. Czy to znaczy, iż moje życie ma się teraz kręcić tylko wokół cudzych dzieci?
Słowo „cudzych” nie padło tu przez przypadek. Bo wnuki to nie moje dzieci. Już raz przeszłam tę drogę. Wychowałam dwóch synów. Dałam im wszystko: nerwy, zdrowie, pieniądze. Pilnowałam, gdy chorowali, gdy marudzili, gdy budzili się w nocy z gorączką. I wtedy choćby przez myśl mi nie przeszło, żeby oddać ich do babci czy sąsiadki — ciągnęłam to sama. Bo tak było trzeba. Bo to był *mój* wybór — urodzić, wychować, zainwestować.
Teraz oni są dorośli. Każdy ma rodzinę, pracę, swoje sprawy. I uważają za oczywiste, iż mam stać na podorędziu. Pilnować maluchów, gdy chcą iść na manicure. Odbierać z przedszkola, bo spontanicznie wybrali się do kina. Zawieźć do lekarza, gdy są w pracy. Czasem po prostu — bo są zmęczeni. A ja?
Ja też się męczę. Ja też mam życie. Przyjaciół, zwyczaje, pasje, spotkania, wyjazdy. Po przejściu na emeryturę wreszcie robię to, na co wcześniej nie miałam czasu. Zapisałam się na tango, chodzę do teatru, piekę szarlotkę i oglądam włoskie komedie. Jestem żywa. I chcę żyć.
Ale moi synowie, szczególnie ten starszy, jakby tego nie widzieli. Ostatnio po prostu przyprowadził wnuka i choćby nie pytając, zostawił:
— Mamo, i tak jesteś w domu. Zajmij się nim te dwie godzinki.
A ja miałam iść do przyjaciółki. Nie widziałyśmy się pół roku. Stałam z kubkiem kawy w ręku i patrzyłam, jak syn zapina kurtkę i ucieka na „pilne sprawy”. choćby się nie przeprosił. choćby nie spytał, czy mam wolne. Po prostu zostawił dziecko jak torbę na przechowanie.
Nie mam nic przeciwko wnukom. Kocham je, serio. Są słodkie, śmieszne, pachną piernikami i tym szamponem dla dzieci. Ale nie muszę się nimi zajmować za każdym razem, gdy komuś przyjdzie ochota. Nie muszę odwoływać swoich planów. Nie muszę im poświęcać całego życia.
Gdy tego dnia gotowałam kolację dla wnuka, zadzwonił młodszy syn. Powiedział, iż będą mieli dziecko. Płakałam ze szczęścia. Ale zaraz potem pojawił się niepokój. Czyli teraz będą ciągać mnie na dwóch frontach? Jeden z pierwszym wnukiem, drugi — z kolejnym? I co wtedy? Planować tydzień: poniedziałek, środa — jedno dziecko, wtorek, czwartek — drugie?
Po rozmowie usiadłam na kanapie i zamyśliłam się. Czy to już moja dola? Emerytura to nie koniec, tylko nowy rozdział. Dlaczego mam zamieniać się w darmową nianię, bo moje dzieci uznały, iż to wygodne?
Powiedziałam starszemu synowi, iż tym razem pomogę, ale następnym razem — tylko po uzgodnieniu. Że nie jestem opiekunką ani obowiązkiem. Że ja też mam swoje sprawy. Obraził się. Nazwał mnie egoistką. Ale czy egoizm to chęć życia po swojemu?
Dwadzieścia pięć lat pracowałam bez urlopu. Wychowywałam ich, spłacałam kredyt, odmawiałam sobie nowych butów, żeby kupić podręczniki. Nie żałuję — ale teraz chcę oddychać. Witać wschód słońca nie z owsianką, ale z kawą i książką. Chcę być babcią, a nie służącą.
Świat się zmienił. Kobiety stały się odważniejsze, bardziej szczere. Mamy prawo do odpoczynku, własnej przestrzeni, swoich pragnień. Nie odmawiam pomocy, ale pomagać to nie znaczy „rób wszystko sama”. To znaczy być blisko, gdy serce podpowiada, a nie gdy ktoś widzi w tym „obowiązek”.
Jeśli nie radzisz sobie z dzieckiem — może warto było się zastanowić, po co je masz. Nie urodziłam sobie zastępstwa. Urodziłam ludzi, którzy powinni umieć brać odpowiedzialność.
Więc tak, będę babcią. Ale w weekendy, gdy znajdę czas. Gdy sama zaproponuję. I na pewno nie kosztem siebie.
I wiesz co? Nie czuję wyrzutów sumienia. Czuję, iż po raz pierwszy od dawna — jestem na swoim miejscu.