Po dziesięciu latach małżeństwa odeszła do innego. Rok później wróciła brzemienna i złamana
Spotkałem moją żonę, Krystynę, prawie dwanaście lat temu. Wtedy jeszcze studiowałem na politechnice w Krakowie i mieszkałem w akademiku. Krystyna przyjechała z małej wsi na Podlasiu, zagubiona, samotna, obca w tym głośnym świecie. Nie zbliżyliśmy się od razu. Na początku choćby jej nie zauważyłem była zbyt cicha. Zamykała się w swoim świecie z książkami, ledwie odzywając się do innych.
Ale czas zrobił swoje. Po kilku miesiącach zaczęliśmy rozmawiać najpierw nieśmiało, potem każdego wieczoru, nie mogąc się rozstać. Ona zwierzała mi się ze swoich obaw, ja dzieliłem się marzeniami o przyszłości. W końcu przydzielono nam pokój dla par pani kierowniczka akademika zaufała nam, widząc, jak poważnie podchodzimy do związku. Tak zaczęło się nasze wspólne życie.
Zawsze wiedziałem, czego chcę. Być twardym mężczyzną, opoką, zdolną nie tylko postawić ściany, ale też wypełnić dom ciepłem. Powiedziałem jej wprost: Nie będziesz pracować. Kobieta powinna dbać o dom i dzieci. A jeżeli mężczyzna nie potrafi zapewnić bytu swojej rodzinie, to nie jest mężczyzną. Nie protestowała. Gotowała, sprzątała, czekała na mnie wieczorami. Byliśmy prawdziwą rodziną.
Z biegiem lat awansowałem. Zaczynałem w firmie budowlanej, doszedłem do stanowiska kierownika budowy, a w końcu założyłem własną firmę. Kupiliśmy dom na przedmieściach Warszawy, dwa samochody jeden dla mnie, drugi dla niej. Żyliśmy, jak sobie wymarzyliśmy. Wszystko, tylko nie dzieci. Lata mijały, a w domu wciąż panowała cisza. Odwiedziliśmy dziesiątki lekarzy, wydaliśmy tysiące złotych, przeszliśmy niezliczone badania Nic nie pomogło. Ukrywałem swój ból. Ona też milczała, ale jej wzrok był pusty. W końcu poddaliśmy się. jeżeli los nam tego odmawiał, znaczy, nie była pora.
A potem wszystko się zawaliło. Bez ostrzeżenia. Bez możliwości zrozumienia.
Tego dnia wróciłem wcześniej by uniknąć korków. Na podjeździe nie było jej samochodu. Brama otwarta na oścież. Dziwne. Czekałem. Wieczór ciągnął się w nieskończoność. W końcu przyszedł SMS z nieznanego numeru:
Wybacz. Nie mogę dłużej żyć w kłamstwie. Jest ktoś inny. Wraca do domu, a ja odchodzę z nim. Zdradziłam cię, ale może kiedyś zrozumiesz
Świat zawalił się pod moimi nogami. Siedziałem na podłodze w domu, który zbudowałem dla dwojga, a teraz byłem w nim sam. Tylko Tomek, mój najlepszy przyjaciel i wspólnik, wyciągnął mnie z tej otchłani. Nie pozwolił mi utopić się w alkoholu ani rzucić wszystkiego.
Minął czas. Nauczyłem się znów oddychać. Widziałem Krystynę na zdjęciach w sieci przed górami. Mieszkała gdzieś w Tatrach. Nie mogłem wymazać jej z pamięci. Wszystko tu o niej przypominało. Modliłem się o jej powrót. I wszechświat usłyszał.
Rok później, co do dnia, ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyłem i omal nie upadłem. To była ona. Wychudzona, zniszczona, w brudnych, znoszonych ubraniach. I ten brzuch. Ogromny. Była u kresu ciąży.
Krystyna padła na kolana, łkając, błagając o przebaczenie. Jej kochanek ją wyrzucił. Zdradziła go, tak jak mnie, a on pozbył się jej bez wahania. Nie miała już nic: ani grosza, ani dachu nad głową, ani nadziei. Tylko mnie.
Możecie mnie osądzać. Nazwać słabym, powiedzieć, iż powinienem był zatrzasnąć drzwi przed jej nosem. Ale wiecie co? Nie potrafiłem. Bo mimo wszystko wciąż ją kochałem. Bo choćby przez ból pragnąłem znów mieć ją przy sobie. Bo wiedziałem jedno: każdy ma prawo do błędu. A gdybym jej nie wybaczył, to siebie bym stracił.
Minęły lata. Mamy teraz syna tego, którego myślałem, iż nigdy nie będę mieć. Kocham go, jakby był z mojej krwi, bo jest przez mój wybór, przez moją miłość. I kocham Krystynę, choć blizna na sercu nigdy nie zniknie.
Nigdy jej nie wypominałem przeszłości. Bo prawdziwa miłość to wybór pozostania. Pomimo wszystko.





