Gdy mąż pracował na platformach naftowych w Algarve, urodziłam dziecko i okłamałam, twierdząc, iż to on jest ojcem, nie zdając sobie sprawy z konsekwencji tego kłamstwa.
Tajemnica, która trwała całe życie.
Pani Anno, naprawdę nie ma pani z Joao żadnych dzieci? zapytała sąsiadka Graça, nachylając się nad płotem.
Ściskając pusty wiadro, spuściłam wzrok.
Bóg tak postanowił wymamrotałam, starając się brzmieć stanowczo.
Nie cierpiałam takich rozmów. Gdy w wiosce pojawiała się choćby wzmianka o potomkach, w sercu zbierało się coś, co przypominało wiotknięcie mokrego szalu. Nasze rozmowy krążyły wokół dwóch tematów plonów i dzieci. W tym roku zbiory były obfite, ale o dzieciach
Nocą czasem siadałam na progu starego domu, patrząc na zachód słońca i rozmyślając o mężu. João pracował już półtora roku w Algarve, wydobywając ropę, byśmy nie jedli wyłącznie ziemniaków z ogródka. Gdy odjeżdżał, całowałam jego ogoloną policzkę i szeptałam:
Wróć szybko.
A on, z tym krzywym uśmiechem, odpowiadał:
Oczywiście, Aninhas. Nie zauważysz nawet, iż mnie nie ma.
Jednak czas płynął agonijnie wolno. Z trzynastu lat czułam, iż noszę na barkach cały świat. Zwłaszcza gdy w pobliżu biegały i ganiały dzieci sąsiadek. Maria po prawej właśnie przyniosła na świat trzecie maleństwo, Teresa po lewej spodziewała się bliźniaków. Ja opiekowałam się jedynie stokrotkami, udając, iż to mnie zadowala.
Przez lata João i ja próbowaliśmy mieć własne dziecko, ale los miał inne plany.
Tej nocy nastąpiła prawdziwa burza. Deszcz uderzał w dach tak mocno, iż zdawał się go przebić. Obudził mnie dziwny dźwięk. Najpierw pomyślałam, iż to nasz kot, ale niedługo usłyszałam rozpaczący płacz dziecka.
Otworzyłam drzwi i stałam nieruchomo.
Tuż przy wejściu w małym, mokrym śpiwórku ktoś płakał i drżał.
Boże mój westchnęłam, podnosząc niemowlę do ramion.
To był noworodek, chłopiec nie starszy niż cztery miesiące. Twarz miał czerwoną od płaczu, oczy zwężone, pięści zaciśnięte. Obok leżał przemoczoną pluszową niedźwiedzicę.
Przycisnęłam go do piersi, czując przyspieszone bicie serca.
Spokojnie, maleństwo, spokojnie mruknęłam.
Rankiem pobiegłam do doktora Nicolaua, naszego lekarza, który znał nasze problemy z płodnością.
Anno, czy naprawdę chcesz to zrobić? zapytał, kiwając głową, nie oceniając, ale patrząc ze zrozumieniem.
Nicolau, pomóż mi załatwić papiery Niech wszyscy myślą, iż to nasze dziecko. João nigdy się nie dowie, jest tak daleko
A sumienie?
Bez dziecka nie potrafię już spać spokojnie odparłam gorzką prawdą.
Pięć miesięcy minęło niczym chwila.
Mały, którego nazwałam Miguel, rósł przyspieszonym tempem. pełzał, przewracał się, uśmiechał. Gdy się śmiał, pojawiała się w jego prawej policzce mała dziurka.
Czekałam na powrót João, przygotowując się na jego przyjazd jak na najważniejsze wydarzenie w życiu. Sprzątałam dom gruntownie, piekłam jego ulubione ciasta z brukselką i wieszałam nowe zasłony.
Gdy usłyszałam jego głos na podwórku, nogi niemal mnie opuściły.
Aninhas!
Wszedł do domu opalony, szczupły, ale taki sam jak zawsze.
A kto tu jest? zatrzymał się przy kołysce, spoglądając na Miguela.
Chłopiec otworzył oczy i promiennie się uśmiechnął, ukazując swoją dołeczkę.
João To nasz syn powiedziałam, starając się ukryć drżenie w głosie. Dowiedziałam się o ciąży po twoim wyjeździe. Dziecko przyszło na świat przedwcześnie Przepraszam, iż nie powiedziałam od razu. Bałam się.
João milczał długo, po czym nagle się uśmiechnął.
Nasz syn?.. Aninhas podniósł mnie w ramionach i obracał po pokoju.
Miguel wybuchł śmiechem, patrząc na nas, a łzy spłynęły mi po policzkach nie wiedziałam, czy z radości, czy ze strachu.
Lata mijały.
João znalazł pracę w miejscowej tartaku, by nie musieć już więcej wyjeżdżać. Uwielbiał syna. Razem budowali budki dla ptaków, naprawiali starą skuter i chodzili na ryby.
Jednak im większy stawał się Miguel, tym częściej łapałam zaniepokojone spojrzenia João.
Zauważyłam to wyraźniej, gdy chłopiec skończył dwanaście lat.
Aninhas powiedział kiedyś przy kolacji, patrząc na syna dlaczego jest taki ciemny? Nasza rodzina zawsze była jasna
Filiżanka zadrżała w moich dłoniach.
Może wziął po wujku Pedro. Pamiętasz mojego kuzyna?
Tak może skinął João, ale od tego momentu obserwował Miguela uważniej niż przedtem.
Strach w sercu rósł z każdym rokiem.
Gdy Miguel miał piętnaście, zachorował poważnie. Trzy dni z wysoką gorączką. João chciał zabrać go do szpitala w Lizbonie, ale lekarz odradzał podróż mogła być niebezpieczna.
Nie opuściłam go ani na chwilę.
W myślach krążyły koszmary: a gdyby potrzebna była transfuzja? A gdyby lekarze pytali o choroby genetyczne?
Na szczęście wszystko się ułożyło. Czwartego dnia Miguel otworzył oczy i poprosił o wodę.
Wtedy zrozumiałam nieważne, jaka krew płynie w żyłach. Jestem jego prawdziwą matką.
Gdy mój syn skończył dwadzieścia pięć lat, nie mogłam dłużej ukrywać prawdy.
Podczas rodzinnej kolacji, z drżącymi rękami, w końcu przemówiłam.
Muszę wam coś wyznać
Wszyscy zamilkli.
Pewnej burzowej nocy, dwadzieścia pięć lat temu każde słowo było trudne do wymówienia. Znalazłam dziecko przy drzwiach domu.
Opowiedziałam całą historię.
João wstał tak gwałtownie, iż krzesło upadło.
Dwadzieścia pięć lat mruknął. Dwadzieścia pięć lat kłamstw wobec mnie?!
Wyszedł.
A Miguel
Mamo przerwał nagle co ci to szkodzi, skąd przyszedłem? Jesteś moją mamą. Zawsze nią byłaś.
Zalały mnie łzy.
João wrócił tej nocy.
Usiadł obok mnie na schodach i długo milczał.
Pamiętasz, jak prawie utonął w dwunastu? Jak zawsze miał dobre oceny? Jak wysłaliśmy go na służbę wojskową?
Skinąłem głową.
Może nieważne, skąd trafił do naszego domu. Ważne, iż jest naszym synem.
Znowu płakałam.
Następnego ranka życie toczyło się dalej już bez tajemnic. Bo to nie krew tworzy rodzinę. To miłość.
















