Pokolenie współczesnych dzieci wyginie. Kłótnia o szkolną wycieczkę dowodem

mamadu.pl 2 miesięcy temu
Zdjęcie: Rodzice na własne życzenie krzywdzą swoje dzieci. fot. Albin Marciniak/East News


Sezon wycieczek szkolnych możemy uznać za rozpoczęty. Nauczyciele zajęli się organizacją, a uczniowie już przebierają nogami w miejscu, bo nie mogą się doczekać oderwania od szkolnej rutyny i wyjazdu z rówieśnikami. Nasza czytelniczka Karolina dzieli się z nami szczegółami dotyczącymi szkolnej wycieczki. Pierwszy zgrzyt pojawił się już na początkowym etapie, który dotyczył zakwaterowania.


Szkolne wycieczki (a najlepiej te kilkudniowe) to jedno z bardziej wyczekiwanych przez uczniów wydarzeń. To nie tylko okazja do odpoczynku od codziennych obowiązków, ale też możliwość przeżycia niezapomnianej przygody z koleżankami i kolegami z klasy. To rozmowy do późnych godzin wieczornych i poranne pobudki, które są początkiem fascynującego dnia.

Nietypowy pomysł wychowawczyni


"Wychowawczyni mojej córki już podczas pierwszego zebrania we wrześniu poruszyła temat szkolnej wycieczki. To już trzecia klasa szkoły podstawowej, dlatego jak wspomniała nauczycielka, fajnie byłoby się wybrać na dwudniowy wyjazd. Taki z prawdziwego zdarzenia.

Pomysł przypadł rodzicom do gustu i rozbudził w nich fajne emocje. Pozostała tylko jedna, ważna kwestia do ustalenia: miejsce wyjazdu, ale do tego zagadnienia mieliśmy powrócić jakoś w połowie października.

No i stało się, 1,5 miesiąca minęło w zastraszającym tempie. Kilka dni temu wychowawczyni zorganizowała krótkie spotkanie, podczas którego przedstawiła nam swój pomysł.

'Proponują wyjazd do domków na polu campingowym. To mała, urocza miejscowość. Nieopodal lasu, fajne miejsce na spacery. jeżeli pogoda dopisze, możemy zorganizować ognisko' – powiedziała wychowawczyni.

Dodała też, iż domki są 10-osobowe, dlatego potrzebne są dodatkowe nauczycielki do opieki, ale tę kwestię obiecała wziąć na siebie. Jak podkreślała kilkukrotnie, chciałaby, by dzieci zaprzyjaźniły się z przyrodą, by jak najwięcej czasu spędziły na łonie natury. Planowała zorganizować wycieczkę do skansenu, spotkanie z tamtejszą gospodynią i m.in. zabawę w podchody.

W pierwszej chwili aż podskoczyłam z radości. To niecodzienny, ale jakże świetny pomysł. Dzieci wreszcie zobaczą, jak wygląda prawdziwe życie, odetną się od tych nowych technologii i wszystkich dobrodziejstw współczesnego świata.

Mam mieszane uczucia


Ku mojemu zaskoczeniu pomysł nie przypadł wszystkim rodzicom do gustu, a wręcz przeciwnie. Zdecydowana większość wyraziła sprzeciw. Matki zaczęły proponować jakieś nowoczesne ośrodki, jedna wyskoczyła z hotelem położonym obok parku rozrywki. Coś wspominały o kinie, basenie i tych wszystkich głośnych i kolorowych atrakcjach.

Wychowawczyni próbowała nakłonić rodziców do zmiany zdania, ale kiedy jedna z mam powiedziała: 'To uczniowie, a nie harcerze, którzy szwendają się po lesie', nauczycielka chyba dała za wygraną. Póki co mamy czas na przemyślenia, następna dyskusja za tydzień" – czytam w nadesłanym liście.

Gdzie jest granica?


Nadopiekuńczość rodziców, która wynika z troski i potrzeby zapewnieniu dziecku poczucia bezpieczeństwa, często może przynieść skutek odwrotny od zamierzonego. Rodzice starają się chronić dziecko przed wszystkimi zagrożeniami, choćby tymi, które tak naprawdę nie istnieją. Robią to z troski, z miłości, z potrzeby zapewnienia dziecku wszystkiego, co najlepsze.

Często nie zdają sobie sprawy, iż w ten sposób zabierają coś ważnego, coś, czego współczesne pokolenie dzieci potrzebuje. Utrudniają naukę samodzielności, zaradności i odcinają od przygód, których dzieci tak bardzo pragną. Trzymają pod kloszem, a potem się dziwią, iż są niezaradne, rozpieszczone i same nie potrafią wiązać butów, czy nie wiedzą, czym jest zabawa w dwa ognie albo podchody. Nie tak to powinno wyglądać.

Idź do oryginalnego materiału