Porozmawiaj z nim, Wiesiu… A może z nią? Albo po prostu ze sobą
— Wiesiu, proszę cię… On się tam zabije! — głos matki drżał od łez.
— Mamo, skąd ci to przyszło?
— Przecież wiesz! On jest przecież taki młody! — prawie krzyknęła Halina Michałówna.
— Ma dwadzieścia pięć lat. Za miesiąc. Młody… — Wiesia powstrzymała gniew i, by nie krzyczeć do słuchawki, cicho westchnęła. — Dobrze. Zadzwonię do niego…
Rozłączyła się i przygryzła wargę.
„Dawidek, Dawidek… Tylko o nim się mówi. A ja? Jestem tylko tłem, statystą w czyjejś tragedii. Wiesia jest dorosła, Wiesia sobie poradzi, Wiesia nie płacze, więc i nie cierpi. Matka choćby nie zapyta — jak się czuję, co u mnie słychać…”
— Zaczęło się u niej po śmierci ojca — opowiadała Wiesia przyjaciółce Gieni, mieszając łyżeczką w kubku kawy.
— Żałoba, stres, tęsknota — skinęła głową Gienia. — Ale dwa lata minęły…
— Właśnie! A ona uczepiła się go, Dawida, jak ostatniej deski ratunku. Teraz jej całe życie to on. Jakby się zresetowała.
— A ty?
— A ja? — Wiesia uśmiechnęła się gorzko. — Jestem blisko, ale się nie liczę. Z bratem ma jakąś szczególną więź. I niechby, gdyby nie to, iż zmieniło się w chorobliwą obsesję. Jest ode mnie tylko dwa lata młodszy, a ona wciąż traktuje go jak niemowlę: nakarmi, otuli, myśli jego odgaduje…
— Pewnie podobny do ojca?
— Wszyscy byli do niego podobni — i Dawid, i tata ze szkolnych zdjęć. Tylko ja, widać, dostałam inne DNA.
Wiesia miała dwadzieścia siedem lat. Pracowała w kancelarii prawnej, wynajmowała kawalerkę w starej kamienicy koło metra Politechnika. W sprawach sercowych było… spokojnie. Po kilku nieudanych związkach postanowiła na razie dać sobie spokój z zakładaniem rodziny i skupiła się na sobie.
Dawid był inny. Od dziecka — wiotki, roztargniony, niechętny do wysiłku. Szkołę przeciągnął z trudem, poszedł tam, gdzie „nie trzeba matmy”. Tata jeszcze wtedy żył, przemówił mu do rozumu, i chłopak, choć niechętnie, jakoś się określił.
Potem — śmierć ojca. Ciężka, nagła. Matka jakby pękła na pół. Chorowała, chodziła po lekarzach, łzy, tabletki, modlitwy. Praca o mało nie runęła. Na tym tle Dawid — jedyna pociecha.
Chłopiec-pocieszenie. Choć już dawno nie chłopiec.
Znalazł pracę. Pieniędzy do domu specjalnie nie przynosił, ale na obiad zawsze przychodził, a potem — do fotela, do komputera. Tam było jego życie. Ale coś się zmieniło, gdy poznał Olę.
Na Nowy Rok Wiesia przyjechała do matki. Dawid, z oczami w telefonie, pisał. Uśmiechał się głupio, mruczał coś pod nosem. Wiesia zrozumiała — miłość. choćby się ucieszyła.
Ale matka była spięta.
— Żebyś ty go widziała! — lamentowała Halina Michałówna, gdy zostały same w kuchni. — Wcześniej z łóżka nie dało się go oderwać, a teraz haruje jak wół. W weekendy dorabia, wieczorami zostaje w pracy. Wszystko dla Oli! Wszystko dla „przyszłości”. Chce jej kupić pierścionek, kwiaty, restauracje… choćby oszczędzać zaczął! Nie chce, mówi, z pustymi rękami przychodzić…
— Mamo, i co w tym złego, iż chce być dorosły? — Wiesia patrzyła na matkę ze zdziwieniem. — Przecież zawsze tego chciałaś.
— Ale nie tak! Gdzie oni tylko nie jeżdżą! Raz w góry, raz na kajaki… Jakiś ekstremalny sport! A jeżeli coś się stanie? Zostanę sama…
— Mamo, nie można trzymać człowieka pod kloszem — Wiesia pokręciła głową. — On żyje. To normalne.
Minęło trochę czasu. Wiesia siedziała w kawiarni na obiedzie, widelec w barszczu, gdy telefon zadzwonił — „Mama”. Westchnęła i odebrała.
— Nie spał w domu, Wiesiu! Rozumiesz?! Pojechał do niej, uprzedził wprawdzie, ale miałam nadzieję, iż nie zostanie…
— Mamo, on ma prawie dwadzieścia pięć lat. Jest dorosły. To normalne, iż ma związki…
— Dla mnie on dziecko! Nie spałam całą noc. Porozmawiaj z nim, błagam. Mnie nie słucha. A ciebie — posłucha.
Wiesia westchnęła. Obiecała, oczywiście. Ale pomyślała — czy warto? Może nie powinna mówić do niego jak starsza siostra, tylko jak dorosła do dorosłego. Albo wcale — niech sam się nauczy.
Potem poszły nowe tematy. Konie. Wyścigi. Katastrofy, które rodziła wyobraźnia matki.
— On sobie kark skręci! — szlochała matka przez telefon. — Albo kręgosłup! Niech ta Ola sama jeździ. Po co on?!
A potem — wyprawa. Jesienna. Namioty, wspinaczki.
— On sobie wszystko odmrozi! — krzyczała Halina Michałówna. — On ma słabą odporność! A jak niedźwiedź? A kleszcz? Wiesiu, ty z nim porozmawiaj. Tylko ciebie słucha!
— Wiesz — poskarżyła się Wiesia przyjaciółce Gieni — już nie jestem siostrą, tylko dyspozytorem między dwoma frontami. Mama mówi — przekaż mu. On mówi — przekaż mamie. A ja — w środku!
— Może naprawdę się wyprowadzi? — zamyśliła się Gienia.
— Powiedziałam mu: ożeń się i wyjedź. Gdzieś daleko. Odpocznij. Od niej.
A potem nastała cisza.
Mama przestała dzwonić. Nie prosiła, nie narzekała. Wiesia choćby się zaniepokoiła. Zadzwoniła sama.
— Jak tam, mamo?
— Wszystko dobrze, córeczko. Tylko Dawid z Olą się rozstali. Ona… ochłodła. Z kimś innym teraz. A on przeżywa.
— Rozumiem…
— Znowu jest w domu. Siedzi. Smutny. Komputer… Ale przynajmniej nie pije. I jest blisko. Jestem egoistką, ale tak mi spokojniej. Znów jest przy mnie, Wiesiu… Tak jak jego ojciec… Ja go przecież wciąż kocham. I codziennie wieczorem płaczę.
Po trzech miesiącach Dawid sam zadzwonił.
— Wpadniemy z Kasią do ciebie? Chcę was poznać.
Wiesia się roześmiała.
— Przyjdźcie.
Ale w myślach pomyślała: „I znów wszystko od początku. Mama znów oszaleje. Będzie płakać. Dzwonić. Martwić się. A ja jeszcze muszę jakoś przedstawićI wtedy Wiesia poczuła, iż nadszedł czas, by w końcu postawić siebie na pierwszym miejscu.