Rano Jadwiga miała dziwny sen: jej syn, Jasio, stał na podcieniu i pukał do drzwi. Obudziła się gwałtownie, wyrzuciła bose stopy w stronę wejścia i ruszyła po schodach.
Zanim zdążyła się rozgrzać, opadła na framugę i zamarła. Cicho. Nikt nie był w domu. Wiele takich snów przychodziło jej po nocach, zawsze zwodziły, ale zawsze biegła do drzwi i otwierała je szeroko. I tym razem otworzyła, wpatrując się w nocną ciemność. Cisza i mrok otulały ją. Próbując uspokoić bijące serce, usiadła na stopniu. Nagle w ciszy usłyszała jakiś nieznany dźwięk: albo piszczenie, albo szelest.
Znowu kot sąsiada się zaplątał pomyślała Jadwiga i ruszyła ratować małe zwierzątko z krzaków porzeczy, jak to robiła niejednokrotnie. Ale to nie był kot, od razu zrozumiała, gdy pociągnęła szmatkę wystającą z krzaka. Szmatka była starą, kolorową pieluszką. Pociągnęła mocniej i zamarła: w rogu pieluszki leżało maleńkie dziecko. Było nagie, prawdopodobnie wywinęło się z siebie, a to był chłopiec.
Patrząc na pępek, który jeszcze nie odpadł, wiedziała, iż małej istocie nie więcej niż kilka tygodni. Nie mógł już choćby płakać, był mokry, zupełnie wyczerpany i najpewniej głodny. Gdy Jadwiga wzięła go na ręce, westchnął słabo. Nie myśląc o niczym, przytuliła go do siebie i pobiegła do domu. Tam znalazła czystą pościel, owinęła dziecko w pieluszkę, przykryła ciepłym kocem i zaczęła podgrzewać mleko. Umyła buteleczkę, odnalazła smoczek, który przetrwał wiosnę, kiedy karmiła małego koźlątka.
Chłopiec ssał z zachłannością, dusił się od pośpiechu, a potem, po nagrzaniu i najedzeniu, zasnął. Świt rozciągał się w oknie, ale Jadwiga nie zwracała uwagi na poranną jasność myślała o znalezisku. Miała już ponad czterdzieści lat, w wiosce młodzież nazywała ją ciocią. Męża i syna straciła w 1943 roku, w jednym roku, i od tej pory była sama. Nie potrafiła przywyknąć do samotności, ale gorzka prawda życia nieustannie ją do tego przypominała; z czasem nauczyła się polegać wyłącznie na sobie. Teraz czuła się zagubiona i nie wiedziała, co dalej zrobić. Spojrzała na śpiącego chłopca, który szeptał w swoim śnie, i pomyślała, iż powinna porozmawiać z sąsiadką. Odwróciła się i ruszyła w stronę Haliny.
Halina prowadziła życie najspokojniejsze, jakie można sobie wyobrazić: nigdy nie była zamężna, nie straciła nikogo w wojnie i nie otrzymała żadnych pogrzebów. Żyła po swojemu. Mężczyźni przychodzili i odchodzili, a ona nie przywiązywała się do nich. Tego ranka, piękna i dostojna, stała przy swoim podcieniu w półsukience, rozciągając się w promieniach wschodzącego słońca. Gdy wysłuchała opowieści o nocnym zdarzeniu, krótko odpowiedziała:
No i po co ci to? i weszła do domu. Jadwiga zauważyła, iż gdy Halina odchodziła, lekko poruszyła się firanka w oknie; nocny gość, prawdopodobnie kolejny kawaler, przyszedł się przyłożyć. Po co? Naprawdę, po co? mruknęła pod nosem Jadwiga. Po powrocie do domu zaczęła przygotowywać: nakarmiła dziecko, zawinęła w suche rzeczy, spakowała jedzenie i ruszyła na dworzec, by złapać transport do miasta. Nie musiała długo czekać po pięciu minutach podjechał ciężarowy samochód jadący w kierunku Krakowa.
Do szpitala? zapytał kierowca, wskazując na pakunek w jej rękach.
Do szpitala odparła spokojnie Jadwiga.
W domku przyjęć, kiedy wypełniano formalności, nie mogła przestać myśleć, iż coś robi nie po prawdzie, iż w sercu ciąży mała czarna plamka. Czuła też pustkę, jaką znała po otrzymaniu wiadomości o śmierci męża, a potem i syna.
Jak nazwiemy chłopca? Jaki będzie jego imię? zapytała opiekunka.
Imię? odparła Jadwiga, po chwili namyślna, wykrzyknęła z siebie: Jasio.
Ładne imię odparła opiekunka. Mamy tu po wojnie mnóstwo Jasiów i Kasi. Jasne, iż po stracie krewnych dziecko zostaje bez opiekuna, a my musimy się nim zająć. Nie ma tutaj ojców, więc cieszmy się dzieckiem, a nie…
Słowa nie były skierowane do niej, ale w sercu Jadwigi urosła nieprzyjemna gorycz. Gdy wróciła wieczorem, włączyła lampę w pustym domu i natrafiła na starą pieluszkę Jasia, którą kiedyś odłożyła na bok. Wzięła ją do ręki i usiadła na łóżku.
Maszynowo przechodziła palcami po mokrej tkaninie, nic nie myśląc. Nagle w rogu pieluszki wyczuła mały węzełek. Wewnątrz znajdowała się szara kartka i prosty, cynowy krzyżyk na sznurku. Rozwijając kartkę, przeczytała:
Droga, dobra kobieto, wybacz mi. Nie potrzebuję tego dziecka, pogubiłam się w życiu, jutro już mnie nie będzie. Nie zostawiaj mojego syna, zrób dla niego to, czego nie mogę.
Pod kartką była data narodzin dziecka.
Łzy spłynęły w strumieniach, a Jadwiga czuła, jakby płakała po zmarłym. Przypomniała sobie ślub, szczęśliwe lata z mężem, narodziny Jasia i kolejne chwile radości. Wioska zazdrościła jej szczęścia rozświetlała się od miłości do męża i syna. Mężczyźni ją podziwiali. Przed wojną Jasio ukończył kursy kierowcy i obiecał, iż zawiezie ją nowym samochodem, który miał dostać w kołchozie. A potem nadeszła wojna
W sierpniu 1943 r. otrzymała pogrzebowy list po mężu, a w październiku po synu. Szczęście zgasło na zawsze, a biel światła zgasła. Stała się jedną z wielu kobiet w wiosce, które w nocy biegają do drzwi, otwierają je i wpatrują się w ciemność, słysząc jedynie szelesty i płacz kotka sąsiada. Tego wieczoru nie mogła zasnąć, biegała po podcieniu, słuchała nocy i czekała na coś, co nigdy nie przychodziło.
Rano znowu pojechała do miasta. Opiekunka przyjęć rozpoznała ją od razu i nie zdziwiła się, gdy Zadeklarowała, iż chce zabrać chłopca z powrotem, bo tak rozkazał jej zmarły syn.
Dobrze powiedziała, pomożemy z dokumentami.
Zawinęła Jasia w koc i wyszła z przybytku z innym sercem już nie była wypełniona niekończącą się melancholią i pustką. Tam zagościły nowe uczucia euforia i miłość. jeżeli los przeznaczył człowiekowi szczęście, to on je otrzyma, i tak stało się z Jadwigą. W pustym domu przy powrocie czekały jedynie zdjęcia męża i syna na ścianie.
Tym razem ich twarze wydawały się Jana wygładzane, łagodne, jakby rozświetlone i otulające. Jadwiga przytuliła małego Jasia i poczuła się silna przecież mu jeszcze długo będzie potrzebna jej pomoc i ochrona.
Czy pomożecie mi? szepnęła do fotografii.
Minęło dwadzieścia lat. Jasio wyrośnięty w przystojnego młodzieńca, po którym marzyło wiele dziewczyn, wybrał jednak tę, która skradła mu serce najukochańszą po mamie, nazwiskiem Łucja. Pewnego dnia przyprowadził Łucję do matki, by ją przedstawić. Jadwiga po raz ostatni zobaczyła, jak jej syn stał się prawdziwym mężczyzną, i pobłogosławiła młodą parę. Ślub rozbrzmiał, a młodzi zaczęli budować własne gniazdo. Po jakimś czasie przyszły dzieci, a najmłodszego nazwano Jasiem, przez co Jadwiga stała się bogata w potomstwo.
Pewnej nocy obudził ją hałas za oknem i, jak zwykle, podbiegła do drzwi. Otworzyła je i wyszła na podwórze, gdzie nadciągała burza, a w oddali błyskało światło.
Dziękuję ci, synu szepnęła w ciemność teraz mam trzech Jasiów i kocham was wszystkich.
Drzewo przy podcieniu, które zasadził jej mąż przy narodzinach pierwszego Jasia, szumiało pod wiatrem, a błyskawica rozświetliła niebo niczym uśmiech pierwszego Jasia.














