Postanowił ukarać żonę, ale sam stał się niepotrzebny

newskey24.com 2 dni temu

Po awansie Liliany w nowej pracy w banku jej charakter diametralnie się zmienił. Z cichej i spokojnej kobiety nagle stała się nerwowa, złośliwa i wymagająca. Adam, jej mąż, nie mógł tego pojąć: „Skąd nagle tyle pretensji? Wcześniej wszystko było w porządku”. Liliana wypominała mu brak zaangażowania w domu — dlaczego wszystko spada na nią: gotowanie, dziecko, sprzątanie. Adam nie widział problemu. Uważał: „W trzypokojowym mieszkaniu w bloku w Łodzi nie ma pracy dla mężczyzny. Półki wiszą, krany nie ciekną. A gotowanie — to nie męską rzecz”. Raz poprosił o barszcz, delikatnie zasugerował, a w odpowiedzi usłyszał: „Obierz warzywa — to ugotuję”. Wybuchnął: „Sama obierz! Jesteś kobietą!”. Liliana coraz częściej zostawała w pracy, a syna z przedszkola odbierano jako ostatniego. Adamowi było żal chłopca, ale sam iść? A nagle poproszą, żeby szafę przesunąć albo rurę naprawić?

Wydawało mu się, iż żona przestała go doceniać. Częściej narzekał: „Po co ci był ten awans? Siedziałabyś cicho — i byłoby jak dawniej”. Liliana spokojnie ripostowała: „To wróć do działu rozwoju, zdobądź awans, zarabiaj więcej — ja odejdę, będę barszcz gotować i z synem siedzieć. Ale nie przeżyjemy za nasze dwie pensje. Moja mama wcześniej pomagała, teraz—ma swoje potrzeby”. Adam tylko się wściekał: „Remont jej się zachęciewa!”.

On sam nie garnął się do awansów. Widział, jak szef haruje bez weekendów, i mówił: „Dziękuję, nie. Ja swoje odpracuję — i do domu”. Ale im więcej słyszał pretensji od Liliany, tym większa rosła w nim uraza. Postanowił: „Skoro chce być szefową, niech poczuje, czym jest samotność”. Zaczął częściej zostawać w pracy. A potem zawiązał romans z koleżanką z księgowości — z Weroniką. Była zwyczajna, nie piękność, ale o apetycznych kształtach, z ciepłym głosem i niekończącymi się pierogami.

Weronika miała małego syna, ale Adamowi to nie przeszkadzało. U niej czuł się potrzebny: ciepły koc, gorąca kolacja, pełne podziwu spojrzenia. Spotykali się coraz częściej. Tymczasem mama Liliany zaczęła odbierać wnuka z przedszkola — Liliana całkowicie pochłonęła się ważnym projektem. Adam cieszył się: „No i dobrze. Ona nie gotuje, a ja nie głoduję. Weronika i nakarmi, i pochwali. Wszystko fair”. Tyle iż Weronika miała swoje zasady. Gdy Adam przychodził bez słodyczy, perfum albo pieniędzy na „coś miłego” — marszczyła brwi. Kolacja stawała się skromniejsza, a czułość — chłodniejsza.

Adama to niepokoiło, ale pocieszał się: „No i co? Nie wymaga miłości — tylko trochę uwagi i grosza. A Liliana jak się dowie, iż odchodzę — to wtedy zmieni ton”. Gdy Weronika bez mrugnięcia okiem zażądała futra, Adam zrozumiał: czas kończyć tę farsę.

Wpadł do domu, doczekał się żony z pracy i, marszcząc czoło, oznajmił:

— Liliana, koniec. Jestem mężczyzną! Chcę kolację, porządek w domu, czyste skarpety! Wracasz wcześniej — dlaczego nie ugotujesz zupy? Albo pranie to za trudne?

Liliana w milczeniu rozebrała się, postawiła torbę na podłodze i zmęczonym głosem zapytała:

— To wszystko?

— Nie! — odparł patetycznie. — Odchodzę! Do innej! Do kobiety, która mnie docenia! Spakowałem się — i koniec! Żyj sama!

— Słusznie — skinęła Liliana. — Wypad. Mam dość życia z leniwym marudą. A mieszkanie zostaw. Kredyt spłacałam sama. Adwokat potwierdzi: nie włożyłeś w nie złotówki.

Adama oblała fala gorąca. Jak to? Gdzie błagania? Gdzie łzy? Spodziewał się, iż Liliana rzuci się na niego, będzie przekonywać, by został. A zamiast tego—chłodna kalkulacja.

Z bijącym ze złości sercem spakował torbę i pojechał do Weroniki. Pewnie zapukał: „Kochanie, teraz jestem z tobą. Na zawsze!”. Otworzyła, obrzuciła go wzrokiem od stóp do głów i założyła ręce na piersi:

— A skąd ci się wzięło, iż cię zapraszam? Mam dziecko, wynajęte mieszkanie, małą pensję. Ty nie jesteś rozwiązaniem, tylko kosztem. Nie chcesz płacić — spadaj.

Drzwi zatrzasnęły się przed jego nosem. I tak został na klatce schodowej — z torbą, pogruchotaną dumą i pustymi rękami. Niepotrzebny nikomu. Ani żonie, ani kochance. I po raz pierwszy od lat — naprawdę sam.

**Morał**: Prawdziwa wartość człowieka nie leży w tym, co bierze, ale w tym, co daje. Kto buduje relacje na wygodzie, ten w końcu zostanie z pustymi rękami.

Idź do oryginalnego materiału