Poświęciliśmy wszystko dla córek, a teraz spotykamy się z ich obojętnością. Czy to nasza zapłata?

newsempire24.com 5 dni temu

Zapiski ze smutkiem w sercu…

Z żoną odmawialiśmy sobie wszystkiego, tylko żeby córkom było dobrze. Czy naprawdę zasłużyłem na taką obojętność od własnych dzieci?

Gdy nasze córki dorosły, ja i Halina, moja nieżyjąca już żona, odetchnęliśmy po raz pierwszy. Myśleliśmy, iż wreszcie zaczniemy żyć lżej. Ale lżej nie zrobiło się – tylko zamieniliśmy jeden ciężar na drugi. Całe dzieciństwo dziewczynek upłynęło pod znakiem wyrzeczeń. Pracowaliśmy w lokalnej fabryce: ona jako pakowaczka, ja jako ślusarz. Pieniędzy ledwo starczało na jedzenie i ubrania.

Pamiętam, jak się cieszyłem, gdy udało się kupić im coś porządnego, żeby nie odstawały od rówieśników. Nie jeździliśmy na wakacje, nie wymienialiśmy mebli, chodziliśmy w znoszonych butach – byle tylko one miały wszystko. Chodziły do zwykłej szkoły, ale wyglądały jak księżniczki. I byliśmy z tego dumni. Wierzyłem, iż kiedyś docenią naszą cierpliwość i miłość.

Gdy dziewczyny poszły na studia, wydatki tylko wzrosły. Trzeba było płacić za akademik, pakować im paczki, wysyłać jedzenie. Znowu zacisnęliśmy pasa. Zbierałem drobne po kieszeniach, by wysłać kolejną przesyłkę. Żyliśmy tylko dla nich.

Obie córki gwałtownie wyszły za mąż, jedna po drugiej. euforia była ogromna, ale krótka – niemal od razu oznajmiły, iż zostaną matkami. Najpierw rozpłakałem się ze szczęścia, a potem – ze strachu. Kto zajmie się wnukami, gdy wrócą do pracy? Córki jak jedna odpowiedziały, iż dzieci są za małe na przedszkole. I poprosiły mnie – ich dziadka – o pomoc.

Byłem już na emeryturze, ale dorabiałem jako stróż w szkole. Naradziliśmy się z Haliną – powiedziała, iż sama pójdzie jeszcze trochę popracować, a ja zajmę się wnukami. I tak zaczęła się nowa odsłona: kaszki, pieluchy, noce bez snu, katar, bajki – wszystko od nowa.

Minęło kilka lat. Zięciowie założyli własne firmy i zaczęli dobrze zarabiać. Cieszyliśmy się ich sukcesami – w końcu rodzina to wspólny dom. A to, iż od czasu do czasu musieliśmy jeszcze „dorzucić się” na zakupy – no cóż, przyzwyczailiśmy się.

A potem stało się najgorsze. Moja Halina poszła do pracy i nie wróciła. Zawał. Tuż pod bramą zakładu. Karetka przyjechała szybko, ale serce nie wytrzymało. Moja podpora, najbliższa osoba – odeszła na zawsze. Przeżyliśmy razem 42 lata. Bez niej świat stracił kolory.

Córki oczywiście popłakały. Były ze mną na pogrzebie. A potem zabrały wnuki i powiedziały:
— Tato, czas do przedszkola, dziękujemy ci bardzo, teraz możesz odpocząć.

A ja zostałem sam. W mieszkaniu zrobiło się przeraźliwie cicho. Żadnych kroków, głosu Haliny, śmiechu dzieci. I stało się jasne: z emeryturą nie dam rady. Czynsz, jedzenie, leki – wszystko stało się zbyt drogie. Na tabletki brakowało pieniędzy. Milczałem. Znosiłem. Ale pewnego dnia, gdy córki wpadły w odwiedziny, powiedziałem. Delikatnie wspomniałem:
— Dziewczyny, gdybyście choć trochę pomogli z czynszem, mógłbym kupić sobie potrzebne leki…

Starsza od razu odpowiedziała:
— Tato, no co ty? Sami ledwo wiążemy koniec z końcem, ceny rosną!

Młodsza milczała, wpatrzona w telefon. A potem… przestały przyjeżdżać. Przestały dzwonić. Jakbym to ja zawinił, iż ośmieliłem się prosić o pomoc.

I ciągle myślę – czy naprawdę na to zasłużyłem? Czy można tak zapomnieć o człowieku, który oddał dla was całe swoje życie? Czy moja starość musi być taka – biedna, chora i samotna?

Wciąż wierzę, iż może przypomną sobie, iż nie wszystkie uczucia umarły. Ale każdy dzień bez nich to nowy cios. Czy właśnie po to żyliśmy, pracowaliśmy, poświęcaliśmy się? Czy to wszystko, co zostało z miłości i wdzięczności?

Idź do oryginalnego materiału