Powiedział, iż nie jestem odpowiedni na ojca ale ja wychowałem te dzieci od samego początku.
Gdy moja siostra Kinga zaczęła rodzić, byłem na drugim końcu kraju na zjeździe motocyklowym. Błagała, żebym nie odwoływał wyjazdu, mówiła, iż wszystko będzie dobrze, iż jeszcze jest czas.
Czasu, którego zabrakło.
Przyszły na świat trzy piękne maluszki a ona nie przeżyła.
Pamiętam, jak trzymałem te maleńkie zawiniątka, które wierciły się na oddziale intensywnej terapii noworodka. Od mnie wciąż śmierdziało benzyną i skórzaną kurtką. Nie miałem żadnego planu, ani pojęcia, co robić. Ale spojrzałem na nie Zosię, Hanię i Kacpra i zrozumiałem: nie odejdę stąd.
Zamieniłem nocne przejażdżki na nocne karmienia. Chłopaki z warsztatu zastępowali mnie w pracy, żebym mógł odebrać dzieci z przedszkola. Nauczyłem się pleść warkocze Hani, uspokajać Zosię, gdy wpadała w furię, i przekonywać Kacpra, żeby zjadł coś innego niż makaron z masłem. Przestałem jeździć na dłuższe rajdy. Sprzedałem dwa motocykle. Zbudowałem piętrowe łóżka własnymi rękami.
Pięć lat. Pięć urodzin. Pięć zim z grypą i zatruciami. Nie byłem idealny, ale byłem tam. Każdego dnia.
A potem pojawił się on.
Ojciec biologiczny. Nie figurował w aktach urodzenia. Ani razu nie odwiedził Kingi w ciąży. Według niej, powiedział, iż trojaczki nie pasują do jego stylu życia.
Ale teraz? Chciał je zabrać.
I nie przyszedł sam. Przywiózł ze sobą pracownicę socjalną o imieniu Agnieszka. Spojrzała na moje poplamione olejem kombinezony i stwierdziła, iż nie jestem odpowiednim środowiskiem dla długotrwałego rozwoju tych dzieci.
Nie wierzyłem własnym uszom.
Agnieszka przeszła się po naszym małym, ale schludnym domu. Widziała dziecięce rysunki na lodówce. Rowery w ogródku. Małe kalosze w przedpokoju. Uśmiechała się uprzejmie. Robiła notatki. Zauważyłem, iż jej wzrok zatrzymał się na chwilę dłużej na tatuażu na mojej szyi.
Najgorsze było to, iż dzieci nic nie rozumiały. Zosia schowała się za mną. Kacper zaczął płakać. Hania zapytała: Czy ten pan będzie naszym nowym tatą?
Odpowiedziałem: Nikt was nie zabierze. Tylko przez moje martwe ciało.
A teraz rozprawa za tydzień. Mam prawnika. Dobrego. Cholernie drogiego, ale warto. Mój warsztat ledwo zipie, bo ogarniam wszystko sam, ale sprzedałbym choćby ostatni klucz, byleby zatrzymać moje dzieci.
Nie wiedziałem, co zdecyduje sędzia.
W przed wizytą w sądzie nie mogłem spać. Siedziałem przy kuchennym stole, trzymając w rękach rysunek Zosi ja trzymający ich za ręce przed naszym domkiem, a w rogu słońce i kilka chmur. Proste bazgroły dziecka, ale, szczerze mówiąc, wyglądałem na tym rysunku szczęśliwszy, niż kiedykolwiek byłem w życiu.
Rano założyłem koszulę z guzikami, której nie nosiłem od pogrzebu Kingi. Hania wyszła z pokoju i powiedziała: Wujku Marku, wyglądasz jak ksiądz.
Miejmy nadzieję, iż sędziemu podobają się księża, próbowałem żartować.
Sąd wydawał się innym światem. Wszystko beżowe i lśniące. Mariusz siedział naprzeciwko mnie w drogim garniturze, udając troskliwego ojca. choćby przyniósł zdjęcie trojaczków w kupionej ramce jakby to coś udowadniało.
Agnieszka odczytała swoje sprawozdanie. Nie kłamała, ale też nie próbowała złagodzić słów. Wspomniała o ograniczonych środkach edukacyjnych, obawach o rozwój emocjonalny i, oczywiście braku tradycyjnej struktury rodzinnej.
Zaciskałem pięści pod stołem.
Potem przyszła moja kolej.
Opowiedziałem sędziemu wszystko. Od telefonu o Kingi po to, jak Hania zwymiotowała mi na plecy podczas długiej podróży, a ja choćby się nie poruszyłem. Mówiłem o opóźnieniu w rozwoju mowy Zosi i o tym, jak wziąłem drugą pracę, żeby opłacić logopedę. O tym, jak Kacper nauczył się pływać tylko dlatego, iż obiecałem mu hamburgera w każdy piątek, jeżeli nie podda się.
Sędzia spojrzał na mnie i zapytał: Naprawdę pan uważa, iż jest pan w stanie sam wychować troje dzieci?
Przełknąłem ślinę. Mogłem skłamać. Ale nie zrobiłem tego.
Nie. Nie zawsze, powiedziałem. Ale robię to. Każdego dnia, od pięciu lat. Nie robiłem tego, bo miałem obowiązek. Robiłem to, bo oni są moją rodziną.
Mariusz pochylił się do przodu, jakby chciał coś powiedzieć. Ale milczał.
A potem stało się coś niespodziewanego.
Hania podniosła rękę.
Zaskoczony sędzia powiedział: Młoda dama?
Wstała na stołku i powiedziała: Wujek Marek przytula nas każdego ranka. A gdy mamy złe sny, śpi na podłodze obok naszego łóżka. I raz sprzedał swój motocykl, żeby naprawić nam ogrzewanie. Nie wiem, jaki jest tata, ale my już go mamy.
Cisza. Absolutna cisza.
Nie wiem, czy to zdecydowało o wszystkim. Może sędzia już dawno podjął decyzję. Ale gdy w końcu powiedział: Opieka pozostaje przy panu Marku Nowaku odetchnąłem tak, jakbym wstrzymywał oddech od lat.
Mariusz choćby na mnie nie spojrzał, gdy wychodził. Agnieszka skinęła mi głową ledwo zauważalnie.
Tego wieczoru zrobiłem tosty z serem i pomidorową ulubione danie dzieci. Hania tańczyła na kuchennym stole. Kacper wymachiwał nożem do masła jak mieczem świetlnym. Zosia przytuliła się do mnie i szepnęła: Wiedziałam, iż wygrasz.
I w tej chwili, mimo tłustej kuchni i całego zmęczenia, poczułem się jak najbogatszy człowiek na świecie.
Rodzina to nie krew. To ci, którzy zostają. Znowu i znowu. choćby gdy jest trudno.
Jeśli wierzysz, iż miłość czyni kogoś rodzicem podziel się tą historią. Może komuś dzisiaj właśnie tego potrzeba.