Skąd tyle jadu?
"Mam trzyletniego syna. Energiczny, ciekawski, szybki jak błyskawica. Czasem wystarczy sekunda, by ruszył w kierunku ulicy, zniknął między regałami w sklepie czy wbiegł w tłum ludzi. Nie zawsze da się go utrzymać za rękę. A kiedy próbuję – często protestuje. Raz już najadłam się strachu i naprawdę podziękuję. Smyczka pomaga, naprawdę. Daje mu swobodę, kilku kroków, a mi – oddech i poczucie bezpieczeństwa.
Nie traktuję tej smyczki jak narzędzia kontroli, ale jak formę zabezpieczenia. Dla mnie to nie 'uwięzienie', a troska. Ale nie wszyscy to rozumieją, niestety. Często kiedy idę z synem przez miasto, spotykam się z dziwnymi spojrzeniami. Bywa, iż ktoś rzuci komentarz: 'To nie pies!', 'Jak pani nie wstyd?'. Raz usłyszałam, iż ograniczam rozwój własnego dziecka.
Tymczasem ja po prostu chcę, żeby syn był bezpieczny. Żeby nie zniknął mi z pola widzenia, żeby nic mu się nie stało. Nie każdy maluch chce lub potrafi chodzić za rękę. Nie każdy daje się przekonać do siedzenia w wózku. Smyczka to rozwiązanie pośrednie – dzięki niej moje dziecko może eksplorować świat, a ja nie muszę przez cały spacer mieć serca w gardle.
Zaskakuje mnie, iż dorośli – rodzice, dziadkowie, obcy ludzie – potrafią tak ostro oceniać inne mamy i ojców. Zamiast zapytać, dlaczego ktoś korzysta z danego rozwiązania, wolą skrytykować i zawstydzić. Tymczasem każde dziecko jest inne. Każda sytuacja jest inna.
Prowadzę dziecko na smyczce. Nie dlatego, iż nie chcę go wychować. Wręcz przeciwnie – dlatego, iż chcę mu dać czas na naukę, wolność w granicach bezpieczeństwa i świadomość, iż mama zawsze jest blisko. Czy naprawdę to powód, żeby mnie oceniać? Dlaczego tak wiele osób nie jest tego w stanie zrozumieć?".