Mieszkałem w dziewięciokondygnacyjnym bloku przy ulicy Jana Pawła II w Warszawie, gdzie ściany cieńsze niż kartka papieru, a każdy kichnięcie sąsiada odbija się echem w grzejnikach.
Nie ruszał mnie już hałas otwieranych drzwi, nie słyszałem kłótni przy przewóz mebli, nie zwracałem uwagi na głośny telewizor starszej pani z niższego piętra.
Jednak to, co robił mój sąsiad z góry Piotr Nowak doprowadzało mnie do szału i wywoływało lawinę przekleństw.
W każdą sobotę ten dziwny człowiek bez wahania włączał wiertarkę albo młot udarowy!
Czasem o dziewiątej rano, czasem o jedenastej. Zawsze w weekend, zawsze w chwili, kiedy najbardziej potrzebowałem dłuższego snu.
Na początku podchodziłem do tego z filozoficznym nastawieniem: Może remont się przedłuża da się to zrozumieć myślałem, kręcąc się w łóżku i przyciskając poduszkę do głowy.
Lecz tygodnie mijały, a dźwięk młota udarowego budził mnie w soboty po raz kolejny.
Czasem krótkie serie, czasem długie, monotonne trylenie. Wydawało się, iż Piotr zaczyna coś robić, potem przerywa, a potem znów wraca do rozpoczętej pracy.
Nielubiane odgłosy padały nie tylko rano, ale i w ciągu tygodnia, około siedemnastej, kiedy wracałem z pracy, licząc na ciszę. Za każdym razem chciałem wstać i powiedzieć sąsiadowi, co o nim myślę, ale zmęczenie, lenistwo i chęć uniknięcia konfliktu powstrzymywały mnie.
Pewnego razu, gdy wiertarka znów rozbrzmiała nad moją głową, nie wytrzymałem i wybiegłem na klatkę. Dzwoniłem, pukałem a w odpowiedzi jedynie kolejny ryk młota, który wibrował aż do czaszki.
Kiedyś! wybuchło we mnie, ale nie dokończyłem zdania. Nie wiedziałem, co dokładnie miałem zrobić kiedyś.
Miałem różne wizje: od wyłączenia bezpieczników w klatce po bardziej wyrafinowane pomysły napisać skargę, wezwać interwencję, zapchać wentylację pianą.
Czasem wyobrażałem sobie, iż Piotr sam zrozumie, iż jest uciążliwy i przyjdzie przeprosić. Albo wyprowadzi się. Albo po prostu przestanie wiercić!
Ten hałas stał się dla mnie symbolem niesprawiedliwości. Myślałem: Gdyby choć ktoś w klatce się oburzył i położył kres temu natrętowi! Ale wszyscy zatopili się w swoich sprawach i nic nie robili.
A potem wydarzyło się coś, czego nie spodziewałem się wcale
***
Pewnej soboty obudziłem się nie od hałasu, ale od ciszy. Leżałem długo, nasłuchując: kiedy w końcu znów zadrży ten przeklęty sprzęt? Ale cisza była gęsta, spokojna, prawie namacalna
Udało się! przemyślałem radośnie, albo ten potwór odszedł?!
Dzień minął w niezwykłym poczuciu wolności. Odkurzacz szumiał ciszej, czajnik brzmiał łagodnie, a dźwięk telewizora nie drżał już w sufit.
Siedziałem na kanapie i nieświadomie uśmiechałem się szeroko, jak dziecko.
***
Niedziela była cicha. I poniedziałek. I wtorek. I środa. Hałas został wycięty z mojego życia
Cisza z góry trwała prawie tydzień. Nie przypisywałem już jej przypadkowi, urlopowi czy remontowi. Była zbyt nagła, zbyt kontrastowa po miesiącach regularnego hałasu.
***
Stałem przed drzwiami Piotra, zbierając odwagę, i próbowałem się rozeznać: po co mi to? Czy chcę się upewnić, iż wszystko w porządku? Czy może sprawdzić, czy nie wyolbrzymiam problem?
Nacisnąłem przycisk dzwonka.
Drzwi otworzyły się niemal od razu i od razu poczułem, iż coś jest nie tak. Na progu stała ciężka w ciąży kobieta, twarz blada, powieki opuchnięte. Widziałem ją tylko przelotnie wcześniej, ale teraz wyglądała zupełnie inaczej, jakby dodała kilka lat.
Czy jesteś żoną Piotra? zapytałem ostrożnie.
Skinęła głową.
Coś się stało? Nie słyszałem go już od dłuższego czasu
Zatrzymały się słowa w gardle jak można przyznać, iż przychodzisz z powodu ciszy?
Kobieta cofnęła się o krok, wpuszczając mnie do środka. Nagle usłyszałem ciche:
Leśni już go nie ma.
Nie od razu zrozumiałem, co to znaczy. Potrzebowało kilku sekund, by słowa ułożyły się w całość.
Jak kiedy?
W ostatnią sobotę, wcześnie rano. otarła łzę. Rozumiesz ten niekończący się remont zmęczył go. Zawsze robił wszystko w weekendy, bo w tygodniu nie miał czasu. Tego dnia wstał wcześniej niż ja chciał skończyć łóżeczko. Pośpieszał się. Bał się, iż nie zdąży
Machnęła ręką w głąb mieszkania.
Przy ścianie stało niedokończone zestawienie dziecięcego łóżeczka adekwatnie tylko połowa. Instrukcja, opakowania z elementami montażowymi, różne części leżały na podłodze.
Po prostu upadł, wyszeptała. Serce. Nie zdążyłam się obudzić.
Stałem, jakby przyklejony do podłogi. Słowa kobiety powoli, ciężko wnikały w świadomość
***
Hałas Ten sam, który tak mnie wkurzał, budził w soboty! Przeklinałem go razem z człowiekiem, który go wywoływał! Spojrzałem w dół na pudełko z częściami łóżeczka. Małe śruby, klucz imbusowy, naklejki z numerami elementów. Wszystko starannie poukładane tak robią tylko ludzie, którym naprawdę zależy na czymś ważnym.
Czy mogę jakoś pomóc? zacząłem cicho, ale kobieta pokręciła głową:
Dziękuję. Nic nie potrzeba
Odszedłem niemal na palcach, jakby uciekając przed czyimś bólem.
Zszedłem po schodach, trzymając się balustrady. Każdy krok niosł ze sobą przytłaczające poczucie winy, które nie miało konkretnej formy, ale paliło intensywnie.
***
W domu wzrok wpadł w sufit. Cisza była gęsta, ciężka, jakby w czymś mnie oskarżała
Może w tym, iż nienawidziłem Piotra? Nienawidziłem go tylko dlatego, iż przeszkadzał mi w spaniu! Przeklinałem go za to! Dla mnie był nie człowiekiem, a jedynie hałasem, uciążliwością.
A teraz
Teraz go nie ma.
Zamiast tego jest kobieta, która go opłakuje.
Wkrótce przyjdzie na świat dziecko, któremu brak ojca.
I jest już to łóżeczko, które chciał złożyć, ale nie zdążył
Trzeba będzie odwiedzić jego żonę, pomyślałem, pomóc. Sam chyba nie poradzi sobie
***
Wieczorem, gdy myśli ułożyły się w ciszy, spojrzałem znów w sufit. przez cały czas panowała martwa cisza.
Usiadłem w półcieniu kuchni i zrozumiałem, iż nie zaśnę tej nocy. Wszedłem na górę, zadzwoniłem. Drzwi otworzyły się, a kobieta uniosła zdziwione brwi nie czekała na mnie.
Zawstydzony, powiedziałem cicho:
Słuchaj wiem, iż ledwo się znamy. Ale jeżeli pozwolisz mogę złożyć łóżeczko. Chciał, żeby było gotowe. I jeżeli mogę chciałbym pomóc.
Najpierw milczała, patrząc na mnie długo, jakby szukała sensu w moich słowach. Potem powoli skinęła głową.
Proszę, wejdź.
Wszedłem, ostrożnie omijając pudełka z częściami. Pracowałem długo, w ciszy.
Kobieta siedziała na kanapie, głaszcząc brzuszek. Czasem przyciskała łzy, starając się nie hałasować. Kiedy przykręciłem ostatni śrub i podniosłem łóżeczko, w pokoju zapanowała inna atmosfera, jakby napięcie się rozładowało.
Podeszła bliżej i dotknęła gładkiej drewnianej listwy.
Dziękuję, wyszeptała. Nie wyobrażasz sobie, jak to dla mnie ważne.
Stałem, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Kiwnąłem jedynie głową.
Wychodząc, pomyślałem, iż po raz pierwszy od długiego czasu zrobiłem coś naprawdę dobrego i poczułem, iż będę tu wracał.





