Cały rok wkładam pieniądze w ręce dzieci, żeby spłaciły kredyt! Nie dam już grosza!
Mój mąż Jan i ja, Maria, mamy tylko jedno dziecko dorosłego syna Piotra. Ma już własną rodzinę, jesteśmy więc babcią i dziadkiem.
Dorastałam w czasach PRLu, a w trzydziestce wziąłem ślub. Wtedy uznawano mnie za starą pannę, a brak potomstwa był jakby zarazem znakiem nieszczęścia, jakbyśmy mieli dżuma.
W końcu urodził się nasz syn i postanowiliśmy, iż to wystarczy. Jako ludzie wykształceni wiemy, iż utrzymanie dziecka kosztuje fortunę, a im więcej dzieci, tym więcej pieniędzy trzeba wyciągnąć. Dlatego uzgodniliśmy, iż jedno dziecko to maksimum. Udało nam się wyhodować Piotra, zapewnić mu dobrą edukację i doprowadzić nasze życie do porządku.
Piotr miał zupełnie inną wizję. Niedługo po naszym ślubie jego żona Anna zajęła w brzuchu, a w domu pojawił się mały Jakub. Młode małżeństwo nie miało własnego mieszkania, więc wzięło kredyt hipoteczny. My, nie chcąc zostawiać ich na lodzie, regularnie spłacaliśmy ich raty. Potem dowiedziałam się, iż Anna jest ponownie w ciąży. Zapytałam, jak zamierzają wyżywić dwoje dzieci i jeszcze spłacić kredyt. Odpowiedzieli, iż damy radę, a ja przytaknęłam: Jak im się uda, niech tak będzie.
Przez jakiś czas udało im się utrzymać. Nagle jednak Anna straciła pracę, a Piotr został zwolniony. Zastanawiali się, co zrobić. W końcu wprowadzili się do naszego wynajmowanego mieszkania w Warszawie. Jan obiecał, iż pomoże im spłacić kredyt, więc przez cały rok opłacaliśmy ich hipotekę. Myślałam, iż tym dużym gestem odciążymy ich finansowo.
Ostatnio dowiedziałam się, iż kredyt nie został spłacony zalegają już sześć miesięcy. Gdzie podziały się nasze pieniądze? Jan jest wściekły i twierdzi, iż nie ma już sił na takie wsparcie. Czuję się zszokowana, nie wiem, co powiedzieć ani co zrobić. Pomagaliśmy dzieciom, a one tylko spoczywają nam na karku i cieszą się z luzu. Co teraz?







