Przyjęłam jak swoją — i pożałowałam

polregion.pl 3 godzin temu

Danuta Kowalska stała przy kuchennym oknie, wpatrując się w męża Władysława, który majstrował przy samochodzie w garażu. W dłoniach ściskała pomiętą kartkę znalezioną w kieszeni dżinsów Justyny. Łzy zasłaniały jej wzrok, ale i tak raz po raz odczytywała te kilka słów: „Spotkajmy się o dziesiątej pod klatką. Babcia śpi jak kamień, nic nie usłyszy. Całuję, twój Krzysiek”.

— Boże, za co mi to? — wyszeptała, gniotąc papier w dłoni.

Justyna pojawiła się w ich domu pół roku temu. Córka siostry Władysława, Krystyny, która całe życie rzucała się z facetami, piła i w końcu zginęła w wypadku. Szesnastoletnia dziewczyna została zupełnie sama. Oczywiście, nie mogli jej zostawić.

— Danusiu, przecież to nasza krew — przekonywał wtedy Władysław. — Gdzie ma iść? Do domu dziecka?

I Danuta się zgodziła. Oni z Władkiem nie mieli własnych dzieci, lekarze stwierdzili to jeszcze w młodości. Może los daje im taki prezent na starość?

Jakże się myliła.

Na początku było dobrze. Justyna wydawała się posłuszna, wdzięczna. Pomagała w domu, dobrze się uczyła, nazywała ich ciocią Danusią i wujkiem Władkiem. Danuta nosiła ją na rękach. Kupowała modne ciuchy, zapisała na siatkówkę, choćby z angielskiego zatrudniła korepetytora.

— Patrzcie, jaka u nas mądra dziewczyna — chwaliła się sąsiadkom. — Same piątki przynosi.

Ale coś zaczęło się psuć. Justyna stała się opryskliwa, niegrzeczna. Wracała coraz później. A tydzień temu zniknęły pieniądze z szuflady.

— Justynka, nie brałaś gotówki z komody? — spytała ostrożnie.

— Jakich pieniędzy? — choćby nie podniosła wzroku znad telefonu.

— No, odkładałam na nowe adidasy dla ciebie. Było tysiąc złotych.

— Nie brałam. Może sami wydaliście i zapomnieliście?

Danuta wtedy zamilkła, ale coś ścisnęło ją w sercu. Pamiętała dokładnie, iż były trzy banknoty po sto złotych. A wydać je nie mieli na co — emerytura mała, żyli oszczędnie.

Potem zaczęły się nocne wyjścia. Justyna myślała, iż jej nie słyszą, ale Danuta spała czujnie, jak wszyscy starzy ludzie. Słyszała każde skrzypnięcie deski, delikatny obrót klucza w zamku.

Chciała porozmawiać. Ale za każdym razem, gdy próbowała, Justyna odwracała się na pięcie i wychodziła.

A teraz ta kartka. Danuta nie potrafiła zrozumieć, kim jest ten Krzysiek i co robią po nocach.

— Danusiu, a gdzie Justyna? — Władysław wszedł do kuchni, wycierając ręce.

— W pokoju. Znowu w telefonie.

— Może trzeba z nią porozmawiać? Zupełnie się rozpuściła.

— Próbowałam. choćby słuchać nie chce.

Władysław usiadł i nalał sobie herbaty z dzbanka.

— A co to masz w ręku?

Danuta podała mu kartkę. Mąż przeczytał i zmarszczył brwi.

— Gdzie to znalazłaś?

— W spodniach, przy praniu.

— To już poważna sprawa. Trzeba z nią porządnie pogadać.

W tej chwili weszła Justyna. Wysoka, chuda, z długimi ciemnymi włosami. Ładna dziewczyna, ale w oczach miała coś twardego, nieprzyjemnego.

— O, znów o mnie? — rzuciła, otwierając lodówkę.

— Justynko, usiądź proszę — poprosiła Danuta. — Musimy porozmawiać.

— O co chodzi?

— O to — Władek pokazał kartkę.

Na twarzy dziewczyny mignął niepokój, ale gwałtownie wzięła się w garść.

— No i co? To moja sprawa.

— Nie masz prywatnych spraw — warknął Władysław. — Mieszkasz u nas, odpowiadamy za ciebie.

— Tak? A myślałam, iż wzięliście mnie z litości — Justyna usiadła, ale trzymała się wyzywająco. — Dobre wujostwo przygarnęło sierotę.

— Justyna! — oburzyła się Danuta. — Jak możesz tak mówić? Kochamy cię jak własną córkę!

— Kochacie? — zaśmiała się. — To czego kontrolujecie każdy mój krok? Dlaczego nie mogę spotykać się z chłopakiem?

— Bo jesteś jeszcze dzieckiem — wtrącił Władysław. — I bo nie wiemy, kim on jest.

— Krzysiek jest w porządku. On mnie rozumie, nie tak jak wy.

— A ile on ma lat? — spytała Danuta.

Justyna milczała chwilę.

— Dwadzieścia jeden.

— Co?! — Danuta aż podskoczyła. — Tobie szesnaście, a on dorosły facet! Wiesz, iż to przestępstwo?

— Żadne przestępstwo! — krzyknęła Justyna. — Kochamy się!

— Miłość — pokiwał głową Władek. — W twoim wieku to nie miłość, tylko głupota.

— Nic nie rozumiecie! — dziewczyna zerwała się od stołu. — Jesteście starzy, nigdy nie mieliście dzieci, skąd możecie wiedzieć!

Te słowa uderzyły Danutę jak policzek. Zbladła, chwyciła się za serce.

— Justyna, po co tak… — zaczął Władysław, ale siostrzenica go przerwała.

— Co, prawda boli? Nie prosiłam, żebyście mnie brali! Mogłam być w domu dziecka, nikomu bym nie zawadzała!

— To się spakuj i wynoś! — nie wytrzymał Władysław. — Skoro my tacy okropni!

— Władku, nie — szepnęła Danuta.

— Niech idzie do swojego Krzyśka, skoro nas nie potrzebuje!

Justyna spojrzała na nich wyzywająco.

— Dobrze. Spakuję się i pójdę. A pieniądze wam oddam. Krzysiek pomoże.

Wyszła, trzasnąwszy drzwiami. Danuta rozpłakała się.

— Władku, co my narobiliśmy…

— Nic nie narobiliśmy. Ona sama wybrała. Nie jesteśmy jej wrogami.

— Ale to jeszcze dziecko. Co z nią będzie?

Władysław objął żonę.

— Nie wiem, Danusiu. Nie wiem.

Z pokoju Justyny dochodził łomot — pakowała rzeczy. Danuta chciała podejść, porozmawiać, ale nie śmiała.

Po godzinie Justyna wyszła z torbą i plecakiem.

— No to idę — rzuciła, nie patrząc na nich.

— Justynko, zaczekaj — Danuta wstała. — Może nie tak? Porozmawiajmy spokojnie.

— O czym? Sami kazaliście mi iść.

— Władek się uniósł. Nie chcemy, żebyś odchodziła.

— A ja chcę. Duszę się tu. Krzysiek wynajmuje mieszkanie, będę z nim.

— A szkoła? — spytał Władysław.

— Jakoś skończę. Za dwa miesiące siedemnastka.

— Justynko, posłuchajDanuta objęła dziewczynę mocno, czując, jak drży w jej ramionach, i wyszeptała: „Wszystko będzie dobrze, wróćmy do domu”, a w głębi duszy wiedziała, iż ta blizna na ich relacji zostanie już na zawsze.

Idź do oryginalnego materiału