Przyszedł, żeby zostać
Jacek Nowak szedł w odwiedziny pierwszy raz od bardzo dawna. adekwatnie to choćby nie pamiętał, kiedy ostatnio był u kogoś w domu. A teraz szedł do kobiety, która coraz częściej zaprzątała jego myśli. Przecież sam sobie przysiągł lata temu: żadnych rodzin. Żadnej miłości, ślubów, bólu.
Po rozwodzie z żoną życie poszło w złym kierunku. Zabrali mu ich trzyletniego syna i wyjechali do innego miasta. Jacek próbował walczyć. Nie wierzył, gdy szeptano mu o jej zdradach. Aż w końcu usłyszał to od niej samej, patrząc jej w oczy – odchodzi do innego, bo z tamtym czuje „coś, czego nigdy nie czuła z tobą”.
Jacek nie prosił, żeby została. Ale bez syna nie wyobrażał sobie życia. Przecież od dnia narodzin sam zajmował się chłopcem – wstawał w nocy, karmił butelką, prał pieluchy, uczył chodzić. Byli nierozłączni. A teraz – po prostu go wymazali. Syna wywieźli setki kilometrów. Kiedy Jacek, w przypływie rozpaczy, tam pojechał, chłopiec, nie patrząc choćby na prezenty, wdrapał mu się na kolana, ścisnął dłoń i milczał. A gdy ojciec zaczął się zbierać do wyjścia, malec ubrał się i stanął w drzwiach:
— Chcę do taty. Pójdę z tatą.
Zatrzymali go. Jacka wypchnięto za próg. A dziecięcy głos jeszcze długo słychać było z klatki schodowej: „Chcę do taty!”
I koniec. Zakaz spotkań. Tylko rzadkie telefony, przelewy i paczki. Stał się dla syna kimś w rodzaju ducha. Gdzieś tam jest, ale jakby go nie było…
Jacek zamknął się w sobie. Kobiety się zdarzały, ale gdy tylko rozmowa schodziła na poważne tematy – znikał. Bał się. Nie o siebie. O tego chłopca, którego mu zabrano.
A potem zobaczył Kasię. Na jakimś spotkaniu firmowym. Skromna czarna sukienka, miedziane włosy, poważne spojrzenie. Jakby się obudził. Zebrał o niej informacje: niezamężna, ma trzyletniego syna, mieszka z matką, nie spotyka się z mężczyznami. Piękna, mądra, zasadnicza.
Zaczął szukać pretekstów do spotkań. „Przypadkiem” pojawiał się pod jej pracą, koło sklepu. Kasia nie odtrącała, ale trzymała dystans. Relacja rozwijała się powoli. Aż w końcu – zaprosiła go do domu. Żeby poznał syna i jej mamę. To był znak.
Jacek starannie się przygotował: płaszcz, szalik, perfumy, prezent – wielki zestaw klocków. Denerwował się: czy chłopiec go zaakceptuje? Czy znajdą wspólny język?
Zadzwonił do drzwi.
— Kto tam? — dobiegł dziecięcy głos.
— Jacek Nowak — odpowiedział.
Drzwi się otworzyły. W progu stał poważny chłopiec w białej koszuli i muszce.
— Dzień dobry. Proszę wejść! Mama zaraz wróci ze sklepu. Kazała mi pana przywitać. Tylko cicho, proszę, bo babcia śpi. Boli ją głowa. Proszę wejść! Tylko… niech pan zdejmie buty.
— Przepraszam? — Jacek był zaskoczony.
— No przecież pan jest z ulicy! Mama mówi, iż w butach z ulicy są zarazki. Jak nie zdejmiemy, to wszyscy zachorujemy. Trzeba ściągać od razu w przedpokoju. U nas ciepło – nie zmarznie pan.
Chłopiec mówił zupełnie poważnie. Widać było, iż powtarza słowa dorosłych. Jacek się zawahał.
— Mogę nie zdejmować? Są nowe, czyste. Nie bawiłem się w nich w piasku. Masz szczotkę – wyczyszczę. Ja jestem Jacek, a ty?
— Sławek. Na pamiątkę dziadka. Bardzo mi miło. No dobrze, niech pan wejdzie w butach, ale mama będzie krzyczeć. Proszę kapcie. Koniecznie!
— Koniecznie. Podłoga to ważna rzecz.
— Mama specjalnie dla pana je kupiła. A ja nie mogę chodzić w adidasach. Tylko jak jest bardzo ważna sprawa, wtedy – pod ścianą i skokiem przez dywan. U nas w domu jest czysto nie dlatego, iż sprzątają, tylko dlatego, iż nie brudzą. Tak mówi babcia.
Jacek się uśmiechał. Chłopiec był bystry, wesoły i ewidentnie chciał zrobić wrażenie. Zerknął Jackowi w oczy z dziecięcą szczerością – i wtedy mężczyzna poczuł, jak coś ciepłego ściska go w piersi.
— Przyniosłem ci prezent. Klocki. Lubisz budować?
— Lubię, ale mi nie wychodzi. Mama mówi, iż się nauczę. Za kilka miesięcy mam cztery lata.
— To zbudujemy razem. Dasz radę?
— A ty nie jesteś tylko gościem? Ty… zostaniesz?
Jacek przykucnął, spojrzał Sławkowi prosto w oczy.
— Bardzo chcę zostać. Przyjmiesz mnie?
— No jasne.
— W takim razie na pewno ożenię się z twoją mamą.
— Pomyśl! Ona każe zdejmować buty w przedpokoju. I jest strasznie marudna!
— Jakoś się dogadamy. Może i dla ciebie wywalczę jakieś ulgi.
Śmiali się. Męska dłoń objęła dziecięcą rączkę. Zaufanie między nimi pojawiło się od razu.
Gdy wróciła Kasia, nie od razu weszła do pokoju. Usłyszała głos syna:
— Tutaj dokręcamy śrubkę i samochód gotowy!
Kasia się uśmiechnęła – w drzwiach stała jej mama, przyglądając się tej scenie.
— No cóż, córeczko… — szepnęła matka. — On jest dobry. Widać od razu. Nie każdemu dziecko tak od pierwszej chwili ufa. Chodź, wołaj ich do stołu. Niech ci się uda. Czas, żebyś znowu żyła. Wdowieństwo już minęło. Co było, niech zostanie w przeszłości. Naprzód, moja dziewczynko. Przed tobą tylko światło.
Kasia skinęła głową i otarła łzy. Przed nią rzeczywiście rozbłyskiwało coś ciepłego. Życie toczyło się dalej. I zaczynało się nowe – z kimś, kto przyszedł, żeby zostać.