Za moich (przypuszczam, iż i twoich) czasów system edukacji wyglądał zupełnie inaczej. I nie koncentruję się już na tym, iż uczniowie nie mają zadawanych prac domowych, ale całą swoją uwagę skupię na dziennikach elektronicznych.
Papier, spotkanie, rozmowa
Jeszcze kilkanaście lat temu nauczyciele zapisywali oceny w zeszytach. Oceniali prace domowe, zadania wykonane na lekcji czy krótkie dyktanda. Uczniowie opowiadali rodzicom o tym, co wydarzyło się w szkole. Chwalili się dobrymi wynikami, a te złe często pomijali.
Nie wspominali o nieprzygotowaniach, zaległościach, braku pracy domowej czy nieodpowiednim zachowaniu na lekcji. No, chyba iż nie mieli wyjścia, bo nauczyciel wręczył im karteczkę z informacją, którą musieli podpisać rodzice.
Jednak o wszystkich ocenach, sukcesach i porażkach dziecka rodzice dowiadywali się na wywiadówce. W razie potrzeby mogli się też umówić na indywidualną rozmowę z wychowawcą, na której odkrywali wszystkie tajemnice. Były spotkania, rozmowy, dyskusje (wszystko w cztery oczy). Tak normalnie, po ludzku.
Wpadliśmy w pułapkę
Na podstawie rozporządzenia Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu z 19 lutego 2002 roku szkoły mogą przeprowadzać dokumentację w formie elektronicznej. A od 2009 roku może to być jedyna forma prowadzenia dziennika.
Dawniej szkoły były wyłącznie analogowe, a komputery były używane wyłącznie do celów administracyjnych. Teraz kiedy nowe technologie zawładnęły światem, wszystko stało się inne, chyba łatwiejsze.
Dzienniki elektroniczne są czymś powszechnym, czymś, co nie dziwi już nikogo. Rodzice, którzy chcą sprawdzić, "jak minął dzień w szkole" ich dziecku, choćby nie muszą z nim rozmawiać. Wystarczy, iż zalogują się do aplikacji lub włączą komputer i mają wszystko czarno na białym. Oceny, nieprzygotowania, sukcesy i porażki.
Nauczyciele wszystkie informacje przekazują dzięki dziennika: o wycieczkach, wyjściach, dobrym i złym zachowaniu. Piszą o wybrykach uczniów, problemach, z którymi przyszło im się mierzyć. Rodzice także zalewają nauczycieli wiadomościami, kiedy chcą się czegoś dowiedzieć, coś ustalić. Z jednej strony to wygoda, a z drugiej porażka.
Wpadliśmy w pułapkę elektronicznego świata, jesteśmy w sidłach, z których nie potrafimy (a w sumie i chyba nie chcemy) się wydostać. Uzależniliśmy się od telefonów, komputerów i tych innych wynalazków. Zapominamy o prawdziwych kontaktach międzyludzkich. Spotkaniach w cztery oczy i rozmowach na żywo.
Nie widzimy w tym niczego złego. Do elektronicznego świata wciągamy nasze dzieci, które nie mogą zaznać prawdziwego dzieciństwa. Niektóre maluchy niemalże rodzą się z telefonem w ręku i świata poza nim nie widzą.
Sama jedną nogą wdepnęłam do elektronicznego świata, ale mam nadzieję, iż druga nigdy w nim nie postanie.