Rodzinna narada o spuściźnie: Jak żyć, gdy brat męża dziedziczy więcej

newskey24.com 8 godzin temu

Wczoraj teściowa zebrała całą rodzinę, żeby ogłosić, kto co dostanie. I jak tu żyć, skoro większość spadku przypadła szwagrowi?

Dobrze wiem, iż mogę zostać oceniona surowo, ale serce mi się kraje, gdy patrzę na mojego męża. Wczoraj wieczorem jego matka – Bogusława Stanisławowska – postanowiła zwołać rodzinne zebranie. Zjechali się wszyscy: dzieci, wnuki, synowe. Wyglądało na zwykłą rodzinną herbatkę. Nic z tego. Zebrała nas, aby ogłosić… kto i co odziedziczy po jej śmierci. Tak, właśnie tak. Rozdzieliła majątek zawczasu, żeby, jak to ujęła, „potem nie było kłótni”. Tyle iż po tej rozmowie pokój rodzinny raczej nie przetrwa.

Gdy Bogusława Stanisławowska oznajmiła: „Mieszkanie w centrum Warszawy dostanie mój młodszy syn, Krzysztof”, dłonie mojego męża, Wojciecha, dosłownie zadrżały. A potem dodała: „Starszemu synowi, Wojciechowi, zostawiam letni domek na Mazurach. Alina (czyli ja) dostanie rodzinne biżuterie i babcine zastawy. Reszcie – jednym akcje, innym mikrofalówkę, a jeszcze innym dziadzin starodawny zegar”. Wszyscy przy stole zamarli i wymienili się spojrzeniami. Delikatnie mówiąc – byli w szoku. A ja? Miałam wrażenie, iż coś mi się wewnątrz skurczyło z poczucia niesprawiedliwości.

Gdy goście zaczęli się rozchodzić, Wojciech, mimo oszołomienia, podszedł do matki. Zapytał spokojnie, bez wyrzutu:
– Mamo, dlaczego zdecydowałaś się podzielić to właśnie tak? Nie protestuję, to twoja decyzja. Ale można było inaczej. Wytłumacz mi to – dlaczego?

I wtedy usłyszał odpowiedź. Okazało się, iż za młodu rodzice inwestowali głównie w Wojciecha. Mieli nadzieję, iż zostanie dyplomatą, będzie mieszkać i pracować za granicą. Byli z niego dumni, pomogli zorganizować huczne wesele. No i zajmowali się wnukiem, gdy byliśmy młodzi. Słowem – starszy syn, według niej, już otrzymał swoją porcję troski, uwagi i pomocy.

Za to Krzysztof, młodszy, był zawsze zaniedbywany. To praca, to sprawy, to starszy brat z problemami… Więc wyrósł na zagubionego. Rzucił studia, nie zrobił kariery w sporcie, ożenił się z pierwszą lepszą. Teraz mieszka z żoną i dzieckiem u jej rodziców. On – w domu z maluchem, ona – w pracy, zarabia więcej. O własnym mieszkaniu choćby nie śnią, a kredyt to dla nich abstrakcja. Bogusława Stanisławowska wyznała: „Jest słaby, bo wtedy go nie wsparliśmy. Chcę, żeby miał chociaż dach nad głową”.

Ale tu właśnie pojawia się problem – my z Wojtkiem nie pasożytujemy na rodzicach. Wzięliśmy kredyt, kupiliśmy swoje mieszkanie, pracujemy. Staraliśmy się sami. Dlaczego więc teraz wychodzi na to, iż zostajemy ukarani „za zasługi”?

Rozumiem, iż takie decyzje to prywatna sprawa każdego. Mimo to jest mi przykro. Do głębi duszy. Nie za siebie – za męża. Milczy, nie narzeka, ale widzę, iż go to zabolało. Nie wiem nawet, jak teraz mamy się odnosić do Bogusławy Stanisławowskiej. Po takiej „przegrywce” choćby mi się z nią gadać nie chce. Bo gdy rodziców już nie ma, zostaje tylko pamięć. A ta może być ciepła… albo gorzka.

Idź do oryginalnego materiału