Do rozwodu nie dojdzie
W wieku pięćdziesięciu lat Wojciech Marecki miał ledwie kilka siwych włosów, za to diabeł w kościach zagościł na dobre. A winna była ona – Kinga. Spotkał ją przypadkiem, gdy wpadł na uczelnię, gdzie wykładał jego stary przyjaciel. Sprawa była błaha, ale konsekwencje – nieodwracalne.
Stała przy oknie, bawiąc się promieniami słońca we swoich złocistych włosach. Oczy jak młoda trawa, smukła sylwetka, pełna życia i śmiałości… On, mężczyzna od dawna niebędący chłopcem, nagle poczuł się znów młody. Kinga wydawała mu się ucieleśnieniem marzeń – wróżką, syreną, nimfą. W rzeczywistości była zwykłą, ładną studentką, ale Wojciech zrozumiał to znacznie później. W tej chwili był zaczarowany.
Takiej namiętności nie czuł choćby do swojej żony Małgorzaty w ich najwcześniejszych latach. Mieli za sobą trzydzieści lat małżeństwa, dwoje dzieci, wspólną przeszłość, dom, wzajemne zrozumienie i rzadkie kłótnie. A jednak wszystko to zniknęło z jego umysłu, gdy tylko spojrzał na Kingę.
Ona zresztą nie opierała się zalotom statecznego adoratora. Wręcz przeciwnie – zachęcała je. Dla niej był szansą. Wychowana w skromnej rodzinie, ledwie dostająca się na studia, marzyła o pozostaniu w dużym mieście. A Wojciech był dla niej bramą do tego świata.
– Przecież on jest staruszkiem! – mówiła jej współlokatorka Ania. – Oszalałaś? Dasz z nim radę żyć?
– Jaki tam staruszek – machnęła ręką Kinga. – Żywy, z pieniędzmi, zakochany po uszy. Zobaczysz – niedługo się ożeni.
Wojciech zakochał się na dobre. Był czuły, hojny, uważny. Ale ani razu – ani jednym słowem – nie wspomniał o rozwodzie. Kinga czekała, miała nadzieję. Jej plany były proste: dzieci Wojciecha dawno odleciały, żona zdrowa, żyją spokojnie. A on – ma pieniądze. Wszystko zmierzało do ślubu. ale Wojciech nagle zaczął się męczyć. Okazało się, iż rytm młodej kochanki to nie dla dojrzałego mężczyzny. On wolał spotkania raz w tygodniu, najlepiej w hotelu, a resztę czasu spędzać w domu, gdzie czekały wygoda, rosół i ukochana Małgosia.
Kinga zaczęła wymagać:
– Dlaczego nie możemy się wprowadzić? Przecież masz jeszcze mieszkanie!
– Tam są lokatorzy – skłamał. W rzeczywistości mieszkanie było puste, on i Małgorzata planowali remont. Ale nie zamierzał urządzać tam gniazdka dla kochanki.
– To wynajmij nowe! Jesteś mężczyzną!
Kłótni przybywało. A potem uderzył grom.
– Jestem w ciąży, Wojtku – powiedziała Kinga. – Cieszysz się?
Wojciech zdrętwiał. Właśnie zamierzał z nią zerwać – choćby wrócił wcześniej z delegacji, by wszystko wyjaśnić. A tu – dziecko.
– Ale mówiłaś, iż się zabezpieczamy…
– To nie daje stu procent! A myślałam, iż będziesz szczęśliwy…
Nie był szczęśliwy. Był zdezorientowany. Ale został. Dziecko się urodziło – chłopiec, Miłosz. Wojciech pomagał: pieniędzmi, uwagą, odwiedzał. Ale Kinga chciała więcej.
– Mam dość bycia w cieniu! Albo mówisz żonie, albo ja sama!
Nie zdążył podjąć decyzji – Kinga wzięła sprawy w swoje ręce. Po kilku dniach żona powitała go słowami:
– Okazuje się, iż masz dziecko i zamierzasz się ożenić? To prawda?
– Małgosiu, to nie tak… Wytłumaczę…
– Od razu ci powiem: rozwodu nie będzie – powiedziała spokojnie, ale stanowczo. – Nie po to budowałam rodzinę przez trzydzieści lat, żeby teraz ustępować jakiejś studentce.
Wojciech poczuł ulgę. Nie dlatego, iż uniknął rozstania, ale dlatego, iż usłyszał – ona wciąż chce ratować ich związek.
– Kocham cię, Małgosiu. Wybacz mi. To było szaleństwo, nie wiem, co we mnie wstąpiło…
– Ale dziecko – on niczemu nie winien – dodała. – Zabierzemy go. A z tą – zrywasz na zawsze. Wtedy ci wybaczę. Naprawdę.
Wojciech nie wierzył własnym uszom. Ale żona, jak zawsze, wszystko przemyślała. Kinga, zmęczona niemowlęciem, bez pomocy i wsparcia, bez wahania oddała syna, gdy zaproponował rozwiązanie:
– Chcę, żeby Miłosz zamieszkał z nami. Ty wrócisz do studiów, do życia. Damy radę.
– Świetnie – odparła obojętnie. – Tylko potem nie rościliście sobie pretensji.
Szybko załatwili formalności – ojciec uznał dziecko, matka się nie sprzeciwiała. Miłosz przeprowadził się. Małgorzata opiekowała się nim, ale z rezerwą. Wojciech miał nadzieję – czas wszystko uleczy. Minął rok.
I nagle – grom z jasnego nieba.
– Wnoszę o rozwód – oznajmiła Małgorzata, wracając z delegacji. – Spotkałam kogoś innego. I zrozumiałam, iż jestem szczęśliwa tylko z nim.
– Jakiego kogoś?
– Jacka. Mieszka w innym mieście, ale przeprowadza się do mnie. A ty – zostajesz z mieszkaniem. Wszystko uczciwie.
– Ale mówiłaś…
– Wtedy wierzyłam. Ale miłości nie da się rozkazać. Wybacz.
Odeszła. Zostawiając mu Miłosza i przeszłość. Próbował odzyskać Kingę, ale ta tylko się zaśmiała:
– Miałeś swoją szansę, Wojtusiu. A ja – moją wolność. Teraz żyj, jak chcesz. niedługo wychodzę za mąż.
Został sam. Z synem, którego już pokochał. Bez żony, bez kochanki, ale z cichym przekonaniem, iż być może to właśnie jest sprawiedliwość. Czasem, by odzyskać siebie, trzeba najpierw wszystko stracić.