13 kwietnia 2025 r. Dzień, w którym przywołałem wspomnienia, zapisuję w dzienniku, by nie zatraciły się w otchłani czasu.
– Grażyno, dziś wieczorem przyjdź do klubu Bursztyn, muszę z tobą coś omówić rzuciłem luźno, kiedy wyszłaś ze sklepu przy ulicy Dworcowej w Krynicy, a ja spieszyłem się na spotkanie.
Spojrzała za mną i skinęła głową, ale już po chwili zniknęła za rogiem budynku.
Zastanawiałem się, co takiego wymyśliła w tej chwili. Była trochę nieśmiała, ale jednocześnie interesująca świata. W naszej małej wiosce pod Krakowem wszyscy znali Wierkę, przyjaciółkę, która zawsze krążyła wokół mnie, nie dając innym dziewczynom szansy podać mi rękę. Grażyna zauważyła, iż kiedy Wierka zapraszała mnie do tańca, ja zawsze wymijałem ją, jakby chciał odsunąć ją na bok.
– Wierka, daj spokój słyszałam kiedyś, jak Grażyna odrzucała jej zaloty i jedynie parsknęła śmiechem.
– Nie uciekniesz, w końcu się ożenisz i będziesz moja nuciła Wierka, jakby była wróżką z krzywym zaklęciem.
Gdyby to powiedział jakiś młody chłopak, pewnie odwróciłbym się od niego z wstydem.
Wieczorem w klubie Bursztyn moje serce biło szybciej niż zwykle. Miałam dziewiętnaście lat, przed nami cały świat, a ja marzyłem, by poślubić dobrego i przyjaznego człowieka, który pozwoli mi urodzić dwoje dzieci.
Patrząc w lustro w nowej sukience, myślałem: Zbigniew, choć jesteś o sześć lat starszy, to twój wzrok wciąż budzi we mnie dreszcz. Trzy razy odprowadziłeś mnie do domu, zawsze skromnie, nie ściskając mnie za rękę, jak to mają inni panowie, co od razu chcą przytulić i rozchwiać.
W klubie panował gwar. Gdy przekroczyłem próg, od razu zauważyłem mój wyczekujący wzrok. Zbigniew podbiegł do mnie, i choć szukałem Wierki, jej nie było widać.
– Cześć, Grażynko przywitał się Zbigniew, prowadząc mnie na środku sali, gdzie przy dźwiękach Moja gwiazda jasna zaczęliśmy tańczyć.
Nasze kroki były synchronizowane, a on, choć zwykle poważny, pozwolił, by na jego ustach pojawił się nieśmiały uśmiech. Trzymał mnie mocno za talię, a po chwili Wierka wsunęła się do środka, patrząc na nas gniewnym spojrzeniem. Zbigniew nie przestawał zapraszać mnie do kolejnych tańców.
Gdy muzyka wciąż grała, Zbigniew nagle rzekł:
– Grażyno, chodźmy na spacer.
– Chodźmy zgodziłam się i razem wymknęliśmy się z klubu, zostawiając Wierkę na parkiecie.
Poza wioską panowała cisza, jedynie świerszcze cicho sapały, a rzeka szumiała chłodnym szmerem. Mgła co jakiś czas wznosiła się jak płatki pergaminu. Zapach ziół unosił się w powietrzu, a ja czułem, iż to nie tylko flora, ale i obecność Zbigniewa sprawiają, iż serce drży.
– Grażynko, nie będę krążyć wokół powiedział nagle poślub mnie.
Zatrzymałem się, zaskoczony takim nagłym wyznaniem. Myślałem, iż to jedynie wyznanie miłości.
– Co się stało, milczysz? zapytał Zbigniew, zaniepokojony.
– Och, Zbigniew, nie spodziewałam się tego ale zgadzam się szepnęłaś, rozpryskując się delikatnym śmiechem. On objął mnie i pocałował.
Ślub był radosnym wydarzeniem; połączyliśmy się w miłości i szczęściu. Po ceremonii przeprowadziliśmy się do domu Zbigniewa, zamieszkałego razem z rodzicami. Mój nowy mąż przywitał mnie z otwartymi ramionami, a ja, choć słyszałałam historie o trudnych teściowych i synowych, od razu poczułam ciepło i akceptację.
Zawsze słuchałam Zbigniewa, bo był starszy, a więc miał przewodzić rodzinie. Nie obrażał mnie, a w trudnych chwilach wspierał. niedługo przyszedł nasz syn ja stałam się matką, a teściowa pomagała przy maleństwie, choćby nocą karmiła go i uspokajała. Trzy lata później urodziła się nasza córka; babcia i dziadek rozpieszczali wnuki. Dzięki pomocy mojej matki i teściowej nigdy nie brakowało nam wsparcia.
– Grażynko, zbudujemy dom zaproponował Zbigniew pewnego dnia, każdy mężczyzna powinien mieć własne gniazdo.
Zgodziłam się i niedługo ruszyliśmy w budowę. Syn miał wtedy pięć lat, a córka była jeszcze mała. Marzyłam o własnym domu, w którym wszystko będzie po mojej stronie: oddzielne pokoje dla dzieci, nasza sypialnia wszystko, co kocham.
Po trzech latach dom wzniesiono, przeprowadziliśmy się i euforia rozprzestrzeniła się po całej rodzinie. Zbigniew biegał z dziećmi jak małe szczenięta, a nasz nowy kotek, Mietek, stał się bohaterem każdej kąpieli.
– Grażynko, może pomyślimy o trzecim dziecku? zapytał Zbigniew spokojnie.
– Możemy rozważyć odparłam, śmiejąc się. Dom był już wystarczająco duży.
Los jednak miał inne plany. Zbigniew nagle zachorował; po śniadaniu zamarł na kanapie, a ja w pośpiechu zawołałam felerka. Gdy przybył, już był martwy.
Strata była niewyobrażalna. Zostałam wdową z dwójką dzieci w nowym domu. Łzy płynęły, a serce krzyczało: Dlaczego dobrzy mężczyźni odchodzą tak nagle?. Przez wiele dni płakałam, wspominając Zbigniewa, ale wiedziałam, iż muszę iść dalej, bo moje dzieci potrzebują mnie.
– Nie ma już nikogo oprócz mnie dla nich, muszę przetrwać, nie poddawać się powtarzałam sobie.
Podjęłam dwie prace, by zapewnić rodzinie wszystko, czego potrzebuje, a rodzice pomagały, kiedy mogli. Z czasem odzyskałam pewność siebie, choć pojawiały się mężczyźni, gotowi oświadczyć się i ożenić. Nie chciałam ich wciągać, dopóki dzieci nie dorosną.
– Co, jeżeli nie zaakceptują mnie ich rodzice? Co, jeżeli nie będą dla nich ojcami? dręczyły mnie wątpliwości. Postanowiłam poczekać, aż dzieci dorosną.
Dzieci w końcu zakończyły studia: syn inżynier, córka nauczycielka. Mam teraz dwóch wnuków, a ja mam 48 lat. W weekendy odwiedzają nas syn i córka.
Pewnego dnia syn powiedział:
– Mamo, wciąż jesteś piękna i młoda, znajdź kogoś i nie żyj w samotności. Nie chcemy, byś była smutna.
– Myślę o tym, ale nie znajdę nikogo, kto będzie taki jak Zbigniew odpowiedziałam. Nie chcę mężczyzny, który pije, krzyczy czy nie pracuje. Mam swój dom i swoją ziemię, a życie nieustannie się zmienia.
Sąsiadka przedstawiła mi swojego znajomego, Grzegorza, wdowca z sąsiedniej wioski. Przyjechał samochodem i przyniósł domowe ciasto oraz butelkę wina, które mój syn przywiózł z miasta. Grzegorz wziął całą butelkę dla siebie, a ja obserwowałam, jak jego oczy zaczynają błyszczeć.
– Grażyno, zamieszkajmy razem wypalił po kilku kieliszkach. Mam piękny dom, a ty masz swoją działkę; połączmy siły.
– Grzegorzu, mam dzieci, a nasz dom należy do nich. To nie jest tylko mój odparłam.
– To co, przyjdziesz do mnie z pustymi rękami? zapytał, zdenerwowany.
Wstałam i powiedziałam:
– Grzegorzu, nie zadziałamy razem. Jesteśmy różni, nie znajdziemy wspólnej drogi.
On próbował się bronić:
– Znasz mnie dopiero dwie godziny, a już mówisz, iż nie wytrzymamy?
– Nie potrzebuję już niczego, rozumiem już, co dla mnie ważne.
Wypchnęłam go z domu, zamknęłam drzwi na klucz.
– W tym domu nie będzie już żadnego mężczyzny. Będę sama, choć będzie ciężko, i będę dbać o ogród i gospodarstwo, ale nie potrzebuję kolejnych mężczyzn wyznałem głośno, po czym roześmiałam się z ulgą.
Teraz wiem, iż samotność nie jest pięknem życia, ale nie każdy towarzysz jest wart poświęcenia. Zrozumiałem, iż najważniejsze jest, by nie zatracić siebie w pogoni za kimś, kto nie podziela Twoich wartości. Właśnie taką lekcję wyniosłem z całego tego doświadczenia.





