Warszawa, grudniowy poranek. Wszystkie miejsca siedzące w tramwaju zajęte, staję więc przy jednym z pierwszych siedzeń. Słuchawki rozładowane, przede mną 20 minut jazdy. Obserwuję.
Na następnym przystanku do pojazdu wchodzi matka z dzieckiem w wieku przedszkolnym. Maluch od razu kieruje się w stronę pierwszego siedzenia po lewej stronie, tuż za motorniczym.
– Chcę usiąść – mówi i pokazuje palcem na miejsce zajęte przez nastoletnią dziewczynkę, prawdopodobnie uczennicę podstawówki. Ta siedzi z plecakiem na kolanach, patrzy przed siebie, nie reaguje.
Mama nachyla się nad chłopcem i tłumaczy, iż to miejsce jest już zajęte. Prosi, żeby się mocno trzymał, tramwaj rusza.
Kilkulatek zaczyna płakać. Mama próbuje go uspokoić, bezskutecznie. Pojawiają się łzy, chłopiec zaczyna krzyczeć. – Maamaaa, chcę tu, chcę tuuu! – zawodzi. Nie pomaga tłumaczenie mamy, iż na tym miejscu już ktoś siedzi. Nastolatka patrzy w szybę.
Do chłopca podchodzi starsza kobieta. Wstała z miejsca nieco dalej, w drugiej części tramwaju. – Mogę? – pyta mamy i bierze kilkulatka za rękę. Prowadzi go na miejsce, które sama mu ustąpiła. Mama idzie tuż obok. Chłopiec choćby nie siada. Wyrywa się obcej kobiecie i zwraca się do mamy: – Chcę tam! – po raz kolejny wskazując na pierwsze miejsce w tramwaju. Wciąż zajęte.
Wracają, a cała scena się powtarza. Jest płacz, jest krzyk, są tłumaczenia. Kolejna osoba podejmuje wyzwanie, tym razem z prawej strony tramwaju. 20-kilkuletnia dziewczyna wstaje ze swojego miejsca i pyta mamy, czy nie chciałaby usiąść z synkiem. Kobieta dziękuje, podchodzi i sadza chłopca.
Dwie sekundy – tyle mniej więcej wytrzymuje. Po tych dwóch sekundach zrywa się z siedzenia, po raz kolejny zanosząc się płaczem. On nie chce tutaj, on chce tam, gdzie siedzi nastoletnia dziewczynka. Tym razem wpatrzona w ekran telefonu.
Mama wydaje się zmieszana. Widać, iż zaczyna się niecierpliwić, choć za każdym razem próbuje łagodnie tłumaczyć synkowi, iż nie może usiąść tam, gdzie chce, bo wybrane przez niego miejsce jest zajęte. Nie ma łatwo. Płaczący i krzyczący kilkulatek przy jej nodze to jedno, pełne irytacji spojrzenia części pasażerów – drugie.
Kolejna, trzecia próba. Osoba siedząca na pierwszym miejscu po prawej stronie wstaje z miejsca. Mama znów dziękuje, sadza synka. Chłopiec chwilę się wierci, po czym zaczyna wpatrywać się w okno. Uspokaja się, nie krzyczy i nie płacze, a na twarzy jego mamy maluje się ulga.
Wychodzę na następnym przystanku, ale ta scena zostaje ze mną kilka kolejnych dni. Myślę o tym chłopcu i jego mamie. Jak łatwo byłoby nazwać go rozpieszczonym, niewychowanym? Myślę o niereagującej nastolatce. Być może miała powód, by nie ustąpić miejsca? A może po prostu nie miała na to ochoty? Myślę o tych, którzy tylko przewracali oczami i wzdychali poirytowani. W końcu myślę też o tych wszystkich osobach, które podjęły próbę i wykazały się empatią względem mamy z dzieckiem.
Bywamy obojętni, zdarza nam się udawać, iż nie widzimy i nie słyszymy tego, co dzieje się obok nas. Bywamy też empatyczni i wyrozumiali – jeżeli tylko tak zadecydujemy.
Ciekawi mnie wasze zdanie: kto tutaj okazał się egoistą? jeżeli chcecie podzielić się swoimi przemyśleniami albo własną historią, piszcie na: hanna.szczesiak@mamadu.pl.