Wydawałoby się, iż w małżeństwie nie powinno być tajemnic. Zwłaszcza takich, które nie mają większego sensu. A jednak mój mąż przez lata okłamywał mnie – zimno, pewnie, niemal rutynowo. Twierdził, iż na ich firmowe imprezy nie wolno przyprowadzać żon. Rzekomo taka polityka. Wierzyłam. Nie naciskałam. Nigdy nie lubiłam hałaśliwych spotkań, a po urodzeniu Krzysia całkiem zamknęłam się w domowej rutynie.
Ale prawda wyszła nagle. I nie tylko zraniła – sprawiła, iż stałam się obca we własnym związku.
Z Wojtkiem jesteśmy małżeństwem zaledwie pięć lat. niedługo po ślubie zaszłam w ciążę, nasz synek ma teraz cztery lata. Lata minęły gwałtownie – pieluchy, nieprzespane noce, zwolnienia lekarskie. Wróciłam do pracy, gdy tylko mogłam. Pomagały babcie, finanse się ustabilizowały. Staram się wracać wcześniej, być blisko. Ale Wojtek… Coraz częściej zostaje w pracy, czasem wraca dopiero nad ranem, senny, z zamglonym wzrokiem. Mówi, iż to przez „zapieprz” w biurze.
Trzy lata temu dostał pracę w prestiżowej firmie. Dobra posada, pensja dwa razy wyższa niż poprzednio. Stał się spokojniejszy, przestał narzekać na szefa czy kolegów. Tylko jedno mnie uwierało: nigdy nie zaprosił mnie na firmową imprezę. Ani na wyjazd za miasto, ani na sylwestrową kolację. Zawsze to samo: *„U nas tak nie wypada. Bez żon. To nic osobistego”*.
Wierzyłam. Chciałam wierzyć. W końcu gdyby chciał coś ukryć, w ogóle by się nie tłumaczył. A tak – przynajmniej wydawał się szczery. Z resztą nie miałam głowy do zabawy. Przyjaciółki – jedne zamężne, inne nie – żyły własnym życiem. Kontakty się rozmyły. Byłam zmęczona. Żadnych wrażeń. Weekendy to pranie, gotowanie, przedszkole, przychodnia.
Aż tu nagle spotkałam w aptece dawną koleżankę z klasy – Kingę. Pogadałyśmy, wstąpiłyśmy do kawiarni. Okazało się, iż jej mąż pracuje w tej samej firmie co Wojtek. Zaśmiałyśmy się – świat jest mały. Zaproponowałam spotkanie w piątek.
*„Nie dam rady”* – odparła. *„Idziemy z mężem na firmową imprezę.”*
Zapytałam, czy na to pozwalają. A ona tylko zdziwiona: *„No jasne, a co? Zawsze można przyjść we dwoje.”*
Zrobiło mi się lodowato. Udawałam, iż wiedziałam, zażartowałam, wybełkotałam coś o obowiązkach, ale w środku wszystko się przewróciło. Więc po prostu kłamał. Przez wszystkie te lata. Szłam do domu, jakby ziemia uciekała mi spod nóg. Nie przez samą imprezę. Przez kłamstwo. Przez to uczucie, iż jestem powodem do wstydu. Że nie nadaję się, by mnie pokazać.
Wieczorem, przy kolacji, starając się, by głos nie zadrżał, zaczęłam rozmowę:
*„Wyobraź sobie, Kinga idzie na firmową imprezę z mężem. Mówi, iż u was to normalne.”*
Zamarł. Spojrzał na mnie ukradkiem. Potem nalał sobie herbatę, miął serwetkę, unikał wzroku.
*„No… to dla nowych. Im nie odmawiają. My ze stażem wolimy swoją paczkę.”*
*„Ale wcześniej też mnie nie zapraszałeś. Trzy lata to nie nowy.”*
Westchnął, spojrzał w bok i rzucił:
*„Po prostu chciałem odpocząć. Bez pary. Bez tych ‚rodzinnych’ pogaduch. Bez sytuacji, gdzie mąż jest trzeźwy, a żona go pilnuje. Jestem zmęczony. Chcę się wyluzować.”*
Poczułam, jakby mnie uderzył. Więc jestem problemem. Więc z innymi może być sobą, a ze mną – nie? Jestem brzydka? Głupia? Nie potrafię podtrzymać rozmowy? Czy po prostu uważa, iż zepsuję mu „zabawę”?
Lepiej by milczał. Kłamstwo boli, ale prawda rzucona po latach to jak splunięcie w twarz. Nie urządziłam sceny. Tylko postanowiłam – więcej nie zaproszę go na swoją imprezę. Za tydzień mamy spotkanie firmowe. Pójdę sama. Utnę się elegancko. Będę się śmiać, rozmawiać, tańczyć.
Może to nie idealne rozwiązanie. Ale niech zrozumie: tak nie postępuje się z żoną. Ani z tą w sukience na korpo, ani z tą w domu z gorączkującym dzieckiem. Nie jesteśmy wrogami. Ale teraz czuję się obca. A obcych się nie zaprasza.