**Siedem powodów, by odejść**
— Wystarczy! Koniec! — Wanda cisnęła ścierkę do zlewu, aż bryzgi rozprysły się po całej kuchni. — Nie wytrzymam już! Słyszysz, Stanisław? Nie wytrzymam!
Mężczyzna podniósł wzrok znad gazety i skrzywił się z irytacją.
— Znowu cię coś uwiera? Nerwy? Napij się melisy.
— Napij się melisy! — przedrzeźniła go Wanda, opierając dłonie na biodrach. — Trzydzieści lat to samo! „Wypij melisę, Wanda. Nie krzycz, Wanda. Gdzie obiad, Wanda?” A ja jestem czym? Twoją służącą?
Stanisław złożył gazetę i ciężko westchnął. „Na emeryturze wszystkie kobiety tracą rozum” — pomyślał. Przestały pracować i wymyślają sobie problemy.
— Wanda Józefowo — przemówił z przesadną oficjalnością — co się stało? Wytłumacz się jasno.
— Stało? — Zaśmiała się, ale śmiech był nienaturalny, pełen goryczy. — Nic się nie stało, Staszek. Po prostu coś zrozumiałam. Późno, ale jednak.
Wanda wytarła ręce o fartuch, zdjęła go i powiesiła na haczyku. Jej ruchy były powolne, przemyślane. Stanisław zaniepokoił się — żona tak się zachowywała, gdy podejmowała ważne decyzje.
— Usiądź — powiedziała. — Porozmawiamy.
— O czym? — Próbował wracać do gazety. — Może lepiej napijemy się herbaty? Miałaś zrobić kotlety na kolację…
— Kotlety. — Powtórzyła i pokręciła głową. — Oczywiście, kotlety. A wiesz, Staszek, kiedy ostatnio zrobiłam coś dla siebie? Nie dla ciebie, nie dla dzieci, nie dla wnuków. Dla siebie?
Stanisław zmieszał się. Takie pytania zawsze wprawiały go w zakłopotanie. Po co robić coś dla siebie, skoro jest rodzina, dom, obowiązki?
— Nie rozumiem, o co ci chodzi.
— Nie rozumiesz. — Skinęła głową. — Właśnie. I nigdy nie zrozumiałeś. Pamiętasz, jak się poznaliśmy?
— Na potańcówce w klubie — odpowiedział automatycznie.
— Tak. Miałam dziewiętnaście lat. Chciałam studiować filologię polską. Pamiętasz?
Stanisław ledwo coś sobie przypominał, ale wtedy wydawało mu się to dziewczęcym marzeniem. Po co kobiecie studia, skoro może dobrze wyjść za mąż?
— No, pamiętam. I co?
— No to, iż nie poszłam. Bo powiedziałeś: po co ci studia, skoro będziemy małżeństwem? Dzieci przyjdą, dom trzeba prowadzić. I posłuchałam. Pierwszy powód.
Wanda podeszła do okna, spojrzała na podwórko, gdzie sąsiedzkie dzieci grały w piłkę. Tak samo słoneczny dzień był wtedy, gdy po raz pierwszy pomyślała, iż życie przechodzi obok.
— Potem urodziła się Ania — ciągnęła, nie odwracając się. — Chciałam wrócić do pracy, gdy skończyła rok. Do biblioteki. Książki kocham, zawsze kochałam. A ty powiedziałeś: „Co za bzdury? Kto zajmie się dzieckiem? Siedzisz w domu, zajmij się macierzyństwem”.
— I słusznie! — oburzył się. — Dziecko bez matki to co? Sierota!
— Słusznie. — Przytaknęła. — Drugi powód. Potem urodził się Jacek. Potem twoja matka się do nas wprowadziła, pamiętasz? Chora, słaba. I kto się nią zajmował? Kto prał, kupował lekarstwa, woził do lekarza?
— Ty. Ale to przecież normalne, mężczyzna musi pracować…
—