– Słuchaj, rozbija się koło mnie taka rodzinka – zaczyna z przejęciem moja znajoma, która właśnie wróciła znad morza. – On z piwnym brzuszyskiem, od razu po wbiciu parawanu sięga po puszkę. Ona przytargała torby i siaty, smaruje kremem jedno dziecko, potem drugie, potem jego, a na końcu siebie. Potem każe tym dzieciom siadać i wyciąga prowiant. On w tym czasie włącza radyjko i zaczyna własną audycję:
"A czemu nie wzięłaś tych czipsów? No co ty je tak smarujesz, niech idą już do wody. Co ty głupia jesteś, nie rozkładaj tu tego ręcznika!". I tak przez cały dzień. On najeżdża na nią, ta krzyczy na dzieci, koszmar. Gdyby nie to, iż na plaży był już tłok, to bym się przeniosła. W sumie żałuję, iż tego nie zrobiłam, bo to żaden odpoczynek słuchać tego jazgotu. Ja nie wiem, po co ci ludzie są ze sobą? A takie piękne wesela pewnie mieli, tak się pewnie kiedyś kochali. Teraz nic, tylko pogarda. Smutne – kwituje moja koleżanka.
Plaża: punkt obserwacyjny
Ja też niedawno wróciłam z urlopu. Podczas tygodniowego pobytu w mojej ulubionej nadbałtyckiej miejscowości chodziłam nad to morze i chodziłam. Nie było zmiłuj, żebym przegapiła poranny spacer i wieczorne podziwianie zachodu słońca. Pomiędzy wciskałam jeszcze kilka godzin na plaży z nastolatkami, które chciały grać we frisbee (oboje), pływać (on) lub robić sobie "aestethic" selfie (ona). Ja w sumie chciałam tylko siedzieć i patrzeć. Sporo można się w tym czasie naoglądać i nasłuchać.
Niewiele fajnego, niestety, dlatego wiem, iż opowieść mojej znajomej nie jest przejaskrawiona i na pewno nie jest doświadczeniem odosobnionym. Refleksję mam taką, iż czekamy na te nasze urlopy, ciułamy pieniądze, żeby zjeść tego gofra nad morzem czy wypić puszkę mocnego na kwaterze, a potem przychodzi co do czego i okazuje się, iż nie potrafimy razem wypoczywać. A tu trzeba te minimum siedem dni ze sobą spędzić i nie ma ucieczki do pracy, szkoły czy choćby sąsiadki.
Wtedy dowiadujemy się, iż dzieci mają inny pomysł na dobre wakacje niż rodzice, on ma inną koncepcję odpoczynku niż ona, a w ogóle najlepiej by było, jakby wszyscy (włączając rodzinę) dali nam święty spokój. No ale fotek trzeba trochę natrzaskać, coby rodzinie i znajomym na fejsie pokazać, iż co jak co, ale urlop to my mieliśmy udany.
Nakrzyczę, potem cyknę fotę
Taka sielankowa scenka nad morzem dla przykładu. On, ona i około dwuletnie dziecko. Wszyscy w stylowych ubraniach, len, muślin, stonowane kolory, modne fryzury. Typowa instagramowa rodzinka z Warszawy czy innego dużego miasta. Idą brzegiem morza, słońce zachodzi, a ona narzeka. Zdenerwowanym tonem upomina dziecko: "Mówiłam ci, żebyś nie wchodził tak głęboko! Miałeś tylko stopy zmoczyć! Teraz masz mokre spodenki! Mówiłam ci! W ogóle mnie nie słuchasz! No zobacz, jak ty teraz wyglądasz! Chory będziesz!'.
Ta tyrada nie ma końca. Dziecko ze spuszczoną głową idzie obok mamy. Ojciec wybija do przodu, najwyraźniej ma dość słuchania matki swojego syna. Sam jednak nie mówi nic. Nie interweniuje, nie łagodzi sytuacji, nie obraca jej w żart, nie staje po żadnej ze stron. Ot, samotna wyspa na oceanie rodziny. I nagle przełom! Ona w środku swoich narzekań i upominań, przerywa i woła do mężczyzny: "Stój! Zrobię wam zdjęcie. To tu stańcie. Tak macie stać" – i kieruje swojego iPhone'a w ich stronę. Będzie ładna pamiątka z wakacji.
Takich par z dziećmi było tyle, iż nie sposób zliczyć. Mogę to choćby zrozumieć, wiem, z czego to się bierze, ale i tak smutek mnie ogarniał, gdy widziałam te warczące na siebie pary, tych rodziców wiecznie strofujących swoje dzieci, te dzieci dokuczające rodzeństwu. Mam nadzieję, iż u was wygląda to inaczej. Że odpoczywacie w to upalne lato, dbacie o siebie nawzajem, iż kierujecie się życzliwością. Czego z całego serca wam życzę!