Słowa 6-latka wbiły mnie w ziemię. Na własne życzenie wychowujecie lebiegi, opanujcie się

mamadu.pl 1 rok temu
Zdjęcie: Naukę samodzielności warto zacząć już od najmłodszych lat życia dziecka. Fot. lenahelfinger/Pixabay.com


Chcemy, by nasze dzieci były pewne siebie, zaradne, samodzielne. Nie zawsze jednak pamiętamy, iż naszą rolą jest im w tym pomóc. Weronika jest dumna ze swoich synów i ich niezależności. Nie może jednak zrozumieć, dlaczego niektóre matki wolą wyręczać we wszystkim swoje dzieci, a potem same cierpią.


"Też słyszycie te narzekania, iż współczesne dzieci są takie niesamodzielne? Że tylko w te telefony wpatrzone, na dwór nie chcą choćby wychodzić, iż talerza do zlewu nie włożą, niektóre to choćby same się nie ubiorą? Sama jestem matką i uczenie dzieci samodzielności było jednym z moich priorytetów.

Starszy syn po wakacjach idzie do liceum. Jest w stanie sam o siebie zadbać. Pranie nastawi, jakiś łatwy obiad przygotuje, wie, jak obsłużyć odkurzacz. Młodszy dopiero zaczął podstawówkę, pierwsza klasa za nami. Dobrze zna swoje obowiązki domowe i się z nich wywiązuje. Codziennie ścieli swoje łóżko, raz w tygodniu sprząta w pokoju, w weekendy nakrywa do stołu. Bez problemu zrobi sobie na kanapkę czy ugotuje jajko, nie muszę nad nim stać, kiedy pakuje się do szkoły.

Wydawało mi się, iż to normalne, iż przygotowywanie dzieci do dorosłego życia i uczenie ich takich podstaw jest naturalne, w każdym domu. Myślałam, iż te narzekania to jakieś bzdury wyssane z palca, a teraz wiem, iż samodzielność moich dzieci to efekt ciężkiej pracy, mojej i mojego męża. Wracałam wczoraj z supermarketu i aż mnie z nóg ścięło, jak zobaczyłam, co wyprawia matka idąca kilka metrów przede mną.

Musiałyśmy robić zakupy w tym samym czasie, bo obie byłyśmy obładowane torbami z tym samym logo z owadem. Tylko iż ona, oprócz siat, musiała dźwigać też synalka, na oko 6-, może choćby 7-letniego. Był tylko trochę młodszy od mojego Bartka. Wisiał na jej plecach, uczepiony do szyi, a ona ledwo dyszała. Nie powiem, zrobiło mi się jej żal, ale potem uderzyła mnie myśl: sama na to zapracowała.

W pewnym momencie zwolniła, pewnie kręgosłup nie dawał rady i nogi nie chciały już jej nieść, akurat zaczęłam ją wymijać. Usłyszałam, jak prosi syna, żeby dalej szedł już sam. Nie, to nie był chłopiec z niepełnosprawnością, który potrzebowałby asysty. Chłopak zeskoczył z matki, powiedział, iż nie chce sam i on chce na plecy. Biedna poprawiła te torby i pochyliła się, żeby znów mógł na nią wskoczyć. Minęłam ich bez słowa, ale aż się zagotowałam. Odwróciłam się choćby i widziałam, jak ta człapie, z dzieckiem uwieszonym na niej, jakby był małpą.

Do czego to doprowadziliśmy? Żeby duże dzieci, zerówkowe czy choćby w wieku szkolnym, nie mogły same pokonać drogi ze sklepu do domu? Żeby były totalnie obojętne na to, iż matka nie tylko jest wołem z torbami, ale jeszcze musi służyć za wielbłąda? W głowie mi się to nie mieści. Jak potem nie myśleć, iż wychowujemy roszczeniowe pokolenie, które bez instrukcji herbaty choćby nie umie zaparzyć?".

Idź do oryginalnego materiału