Śnieg spadał jak lodowe igły z szarego nieba, pokrywając popękaną nawierzchnię bocznej drogi coraz grubszą warstwą. Wśród tej nieskończonej bieli, maleńka postać posuwała się powoli, chwiejnie, niczym cień gotowy zniknąć.

polregion.pl 3 godzin temu

Śnieg spadał jak lodowe igły z szarego nieba, pokrywając popękaną nawierzchnię bocznej drogi coraz grubszą warstwą. W tym białym pustkowiu mała postać posuwała się powoli, chwiejnie, jak cień gotowy zniknąć.
Ola miała zaledwie pięć lat.

Jej drobne, wychudzone ciało nie było przygotowane na zimową zawieruchę. Pochylała się nad dwoma zawiniątkami owiniętymi w podarte koce. To byli jej bracia, bliźniacy Kacper i Zosia. Ich policzki były zaczerwienione od mrozu, usta ledwo się poruszały we śnie. Nie wiedzieli, iż śmierć była blisko.

Ola wiedziała.

Każdy krok bolał. Stopy, owinięte w podarte skarpety i zużyte klapki, już nic nie czuły. Ale szła dalej, bo musiała ich chronić. Obiecała to mamie.

Zaopiekuj się nimi. Nieważne, co się stanie, nie zostawiaj ich samych.

To były ostatnie słowa, które usłyszała od matki, zanim karetka zabrała ją w środku nocy. I nigdy nie wróciła.

Kilka godzin wcześniej, w Domu Dziecka Świętej Jadwigi, Ola usłyszała, jak pani Kowalska dyrektorka mówiła suchym tonem:

Jutro ich rozdzielimy. Dziewczynka trafi do rodziny w Bydgoszczy. Chłopiec do Lublina.

Ola, schowana za schodami, poczuła, jak serce pęka jej na tysiąc kawałków.

Nie! Nie możecie ich rozdzielić! To niemowlęta. To moja rodzina.

Tej nocy, gdy wszyscy spali, podeszła do łóżeczka, w którym spali bliźniacy. Owinęła ich w najgrubsze koce, jakie znalazła, i z wysiłkiem uniosła. Wyszła tylnymi drzwiami te kucharki zawsze zapominały zamknąć na klucz.

Uciekła bez celu.

Teraz, na zlodowaciałej drodze, Ola ledwo stała na nogach. Kawałek chleba, który zostawiła sobie z śniadania, oddała Zosi kilka godzin wcześniej. Od tamtej pory nic nie jadła. Wiatr gryzł jej skórę. Łzy zamarzały, zanim spłynęły po brodzie.

Nie bójcie się szeptała. Będzie dobrze.

Powtarzała to w kółko, jakby słowa mogły zmienić rzeczywistość.

Nagle w oddali pojawiły się światła. Czarne, luksusowe auto zbliżało się powoli. Ola, skupiając resztki sił, stanęła na środku drogi, podnosząc drżącą rękę.

Samochód zatrzymał się gwałtownie.

Z auta wysiadł wysoki, elegancko ubrany mężczyzna. Nazywał się Jakub Nowak. Biznesmen. Dziedzic fortuny. Wracał właśnie z interesów w Poznaniu i przez przeczucie wybrał inną trasę do domu.

Nigdy nie przypuszczał, co zobaczy.

Co tu?

Podbiegł do dziewczynki. Ola upadła na kolana w chwili, gdy do niej dotarł.

Dziecko! Co tu robisz? Jesteś sama?

Jakub zauważył zawiniątka. Dwie malutkie twarzyczki, ledwo przykryte. Niemowlęta. Były blade.

Boże wyszeptał.

Bez chwili namysłu wziął bliźniaki na ręce i podniósł Olę, jak tylko mógł. Wsadził wszystkich na tylną kanapę, włączył ogrzewanie na pełną moc i zadzwonił do swojego lekarza.

Jad

Idź do oryginalnego materiału