Do dziś to pamiętam...
... a miałam zaledwie 4 lata, gdy mama się po mnie spóźniła. Spadł śnieg i pociąg nie dojechał o zwyklej porze. Oczywiście nie było komórek, więc mama, stojąc na peronie, mogła jedynie się modlić, by pociąg w końcu przyjechał. Była zima, więc było ciemno, a ja byłam przekonana, iż to już środek nocy. Wyobraźnia mocno zaczęła pracować, gdy pani, zamiast zająć mnie zabawą (sama zdenerwowana, iż jeszcze nie wyszła z pracy), kazała usiąść w butach w szatni i czekać na mamę. Wszystko było już pogaszone i pozamykane. Nie pamiętam, bym płakała, ale pamiętam strach. Jest to tak silne wspomnienie, iż obiecałam sobie, iż ja jako matka nigdy nie dopuszczę do takiej sytuacji...
Byłam w błędzie
Można sobie obiecywać, jednak jeżeli jeździsz do pracy, to zawsze może coś wydarzyć się po drodze, na co absolutnie nie masz wpływu. Raz wyszłam 20 minut później z redakcji i pech: awaria tramwajów, a potem poszło już lawinowo. Dojechałam na styk. W przedszkolu była już tylko moja 3-letnia córka. Pani z uśmiechem dodała, iż tak myślała, iż coś na drodze się stało, bo zawsze jestem dużo wcześniej, dlatego jeszcze nie dzwoniła. Był ciepły miesiąc i było jasno, ale sam fakt, iż nie było już innych dzieci, wzbudził niepokój u córki. Usłyszałam: "Myślałam, iż nikt nie przyjdzie i mnie zostawiliście tu na zawsze".
Te słowa sprawiły, iż ugięły się pode mną kolana. Uświadomiło mi to, jak bardzo ważne jest, by rozmawiać o tym z dzieckiem i utwierdzać, iż nikt nie zostawi go na zawsze w przedszkolu. Niby oczywiste, ale okazuje się, iż nie dla dziecka. Zabezpieczamy malucha, wypełniając dokumenty odbioru dla babć, cioć i sąsiadek. Traktujemy to jako opcję, gdy mamy zaplanowaną wizytę u lekarza lub ważne spotkanie, ale nie uprzedzamy naszej pociechy, iż różnie może być.
Zamiast się zarzekać, pogadaj
Zaczęliśmy co jakiś czas rozmawiać o spóźnieniach. Tłumaczyć, iż czasem psuje się tramwaj, jest wypadek na drodze i nie ma jak przejechać. Wyjaśnialiśmy, iż to może sprawić, iż mama albo tata dojedzie później. Nie raz usłyszałam, bym to uwzględniła i wychodziła wcześniej z pracy (jakie te nasze dzieci mądre i wygadane!). Ale co ważniejsze, zaczęliśmy powtarzać, iż absolutnie zawsze ktoś ją odbierze.
Wie, jak daleko mieszkają dziadkowie i trochę czasu zajmie, zanim dojadą do przedszkola. Okazało się również, iż niedaleko pracuje nasza bliska znajoma i ją dodaliśmy do listy, by na gwałtownie mogła odebrać córkę.
Z pozoru niewinne spóźnienie (przecież zdążyłam przed zamknięciem) wyrządziło mojemu dziecku krzywdę i nadszarpało zaufanie, jakim nas darzyła. Wymagało od nas bardzo dużo pracy, by przestała się stresować. Cała sytuacja pokazała nam, iż nie wszystko da się przewidzieć, zaplanować i zabezpieczyć. Zarzekanie się, iż "ja nigdy się nie spóźnię" to naiwność. Poza obstawianiem dziecka osobami, które mogą je odebrać, warto po prostu zawczasu porozmawiać z dzieckiem i je uprzedzić. Tu właśnie tu popełniliśmy błąd na samym początku. Gdyby te rozmowy pojawiły się znacznie wcześniej, jestem niemalże pewna, iż mniej by się aż stresowała. I może szybciej zapomniała o wszystkim.
Warto pamiętać, iż jest cała masa sytuacji, które dla nas dorosłych są czymś normalnym, a nasze dzieci mogą przestraszyć. Są niezwykle mądre i wiele rzeczy są w stanie zrozumieć, jednak trzeba z nimi rozmawiać. I to dużo.